piątek, 26 lutego 2010

AVATAR

Na drugim roku studiów poszedłem z trzema przyjaciółkami na „Titanic” Jamesa Camerona. Film piękny technicznie, efekty wizualne, scenografia, muzyka, zdjęcia. Przed kinem wypiłem dwa piwa i w momencie śmierci Leonarda di Caprio, kiedy ów bohater puścił trzymając wcześniej kurczowo deskę, kawałek potężnego Titanica i zaczął opadać w dół w głębię Atlantyku, w pobliżu Nowej Funladii, spytałem, gdzie jest łazienka, żebym mogł się wysikać. Koleżanki zanosiły się łzami, pytały, która ma chusteczki higieniczne dla otarcia nosa i łez. Ja wyszedłem sikać.
W fabule filmu nie widziałem nic nadzwyczajnego. Prosta historia miłosna (choć „Prosta historia” Davida Lyncha nie ma z tym nic wspólnego), zwykłe romansidło w niezwykłej scenerii. Z drugiej strony nie jeden chciałby takie romansidło przeżyć, choć nie koniecznie z takim finałem.

Po dwunastu latach ten sam reżyser został obsypany nominacjami do najważniejszych nagród filmowych, stworzył obraz „Avatar”. W momencie premiery odmówiłem sobie konfrontacji z tym dziełem. Jednakże, z przyczyn bardziej subiektywnych, zmuszony zostałem wczoraj na oglądnięcie tego obrazu. Poszedłem ze swoją, tu znów przyjaciółka, na nie chcianą przez nią randkę, odgrywając rolę przyzwoitki.
W wieki prawie 32 lat, po raz pierwszy wybrałem się na film w formacie 3D. Niebieskie mega postaci stwarzające pozory nibyludzi na wskroś od nich więksi. Ogladałem, piłem cole z plastikowego kubka jak na multipleks przystało. Od ilości pochłoniętego popcornu mój brzuch wymagał przyjęcia activii, choć ta mogłaby wywołać torsję. Pijąc colę i jedząc prażoną kukurydzę miałem wrażenie, że trójwymiarowe muchy, ćmy, motyle wpadną mi w oczy, że rozsypywane po stopami bohaterów ziemia i żwir wpadną do tekturowego pudełka kukurydzy. Patrzyłem na tę trójwymiarową przestrzeń, zdejmowałem okulary żeby zobaczyć rożnicę miedzy tym, co daje złudzenie bajkowej przestrzeni, a tym co jest zamazane i bez wyrazu. Blok reklamowy, wszystko piękne technicznie. Patrzyłem na te rosłe grzyby kurczące się pod dotykiem awatarowego ciepła dloni, święcące jarzębiny, kwiaty, winorośla i liany. Wszystko jakby połączenia świata głębin oceanu i ziemi. Świat małego chłopca, wojujący emocje, fantazje i wyobrażenie. Poczułem się jak mały chłopiec, który nagi kładzie się po d kołdrą, nakrywa głowę poduszą, i ma te cała przestrzeń pod kołdrą. Cała tę przestrzeń, sześcionożne zwierzęta, gonitwy i walki. Gdy w rekach zamyka awatara. Powrót do dzieciństwa, takiego nieskazitelnego, ale tylko do momentu wojny. Każde kino amerykańskie musi zawierać jedną z dwóch rzeczy: seks lub przemoc. Seksu nie było mino nagich piersi kobiecych co w tym filmie było na wskroś naturalne Niebieskich mężczyzn o zbyt słabo uwydatnionych kroczach.
Fabuła żadna, nie ma co opisać, zmysłowość niezwykła. Momenty powrotu do dzieciństwa. Muzyka piękna. Aż dziw, że trójwymiarowe okulary pozwały postrzegać muzykę bardziej niż ona była. Muzyka bardziej widziana niż słyszana.
Drugi raz nie pójdę, choć wrażenie film zrobił ogromne. Cały James Camerron, droga ku przyszłości. Kolejny film zrobiony rewelacyjnie pod względem technicznym. Same nominacje techniczne, a się nie dziwię. Kiedyś filmy będą w formacie 3D, wtedy mając lat ponad czterdzieści będę chodził do kina na filmy starego gatunku. Nie wyobrażam sobie pewnych tytułów przesiąkniętych techniką.
Awaryjnie przysposobiony chłopiec usnął w moim domu oglądając „Tatarak” po raz trzeci. W wieku dziewiętnastu lat zaraził się czymś bardziej ambitnym. Ogląda go kolejny raz, jak twierdzi, żeby zrozumieć. Ja czytałem scenariusz czytałem opowiadanie Iwaszkiewicza, „Ostatnie zapiski: wg Jandy. Młode studiuje dzieło ukończone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz