wtorek, 2 czerwca 2009

BALKONOWO

Jakiś miesiąc temu doszło w końcu do zmiany miejsca mojego pobytu. W nowym lokum moim ulubionym miejscem jest balkon, okryty dachem, obsadzony kwiatami. Zbyt wysokie barierki zbijane z czarnomalowanych desek, dają poczucie bezpieczeństwa. Nie widać mnie. Można się spokojnie schować siedząc w fotelu przy drinku. Podnosząc głowę w górę widzę dachy osiedla, patrząc w dół widzę osiedle.
U sąsiadów, po przekątnej, w linii prostej w górę, zamieszkała rodzina krakowskich gołębi. Co wieczór gdy się ściemnia samiec (tak myślę, że to on biorąc pod uwagę jego gabaryty i posturę ciała) stroszy pióra do snu, wygląda jak świeżo trzepana pierzyna z uniesionym pierzem. Ona skrzydłem okrywa dwa młode, które nim usną nieudolnie spadają z parapetu, z którego odpryskują ichniejsze zasuszone fekalia. Balkon należy do starszej pani, schną tam od dwóch tygodni pledy i koce, pewnie starowinka nie ma nawet świadomości dzikiego lokatorstwa, a podobno wystarczy podać im suchy ryż namoczony w wodzie i po kłopocie.
Po przekątnej w dół uczy się, co dzień jakiś student. A w bloku obok latarnia przytwierdzona niefortunnie do ściany, w taki sposób ze oświetla okna i balkon zamiast trotuaru; cóż niektórzy w tej szerokości geograficznej mogą przezywać białe noce, choć mnie nie do końca by one zadawalały.
Przez szczeliny w deskach barierowych swobodnie mogę obserwować, co się dzieje na osiedlu, jacyś młodociani chłopcy z gatunku blokers, żonglują piłka używając jedynie w tym celu nóg. Popisy nożnej żonglerki odbywają się jedynie w ich obecności, stając się niejako samczą rywalizacją czy męskim konkursem bratającym ich dusze. Z uwagi na brak samic tegoż gatunku w pobliżu, oraz wiek młodocianych samców zabawa ich nie ma nic wspólnego z wiosennym okresem podbojów kopulacyjnych. To taki rodzaj koników polnych, szarańczy, wirujących rochatyńców, kołujących chrząszczy. Czasami tak ma się w młodym wieku, czasami zostaje to na dalsze lata, znam wielu takich, którym to zostało i mogole nie utrudnia to codziennego funkcjonowania, tzn, nie utrudnia im, tym obok nieco bardziej.
Tutaj jakby mnie nie było. Patrzę ludziom w okna i przeżywam to w nieobecności. Lubię obserwować, niekoniecznie czyjeś mieszkania, ale tam widzę jak żyją, egzystują, widzę ich szczęścia i nieszczęścia, nie zajmuje się wówczas własnymi. A tęsknotę i resztę pozostawiam sobie.
Uderzyła mnie mucha w oko. Zmarła i osiadła na moim policzku.


Dziś w pracy znalazłem zagubione dawno temu przez jakiegoś klienta okulary, wyjąłem z nich szkła i założyłem na nos, po czym tak przemierzałem zakład pracy chronionej (choć ostatnio coraz mniej chronionej).
Spostrzegła to moja kolanka, co zaowocowało wymiana pytań i odpowiedzi:
- to twoje?
- tak moje, a co?
- pytam, bo tu ostatnio wszyscy chodzą w okularach. Pewnie musisz przy komputerze?
- tak, mam zalecenie od lekarza, do czytania z komputera, przynajmniej w samych oprawkach.