środa, 30 marca 2011

KONTAKTY

„Postanowiłam cały dzień robić porządek w szafie,
porządek w szafie daje poczucie bezpieczeństwa.
Równo poukładane stosy bielizny. To jest to.
Wyjęłam letnie rzeczy, przewietrzyłam, trochę przy tym wypiłam.
Wyjęłam zimowe, przewietrzyłam, też trochę wypiłam.
To jest to!
Równo poukładane stosy bielizny, to jest to...”
Spektakl: „Kobieta zawiedziona”, autor: Simone de Beauvoir, tłum. W. Młynarski, wyk.: K. Janda

Droga Zeto, jakoś tak z nudów postanowiłem zrobić przegląd kontaktów między mną-ludzkich. Każdy ma jakiś zestaw wyśmechtanych kartek w wizytowniku, wpisanych nie potrzebnie numerów telefonów a aparacie, czy kontaktów na jakimś gadu, czy innym komunikatorze. Robisz tak zwany przegląd ludzi, przegląd osobowości, osób i innych indywiduów jakie zachowujesz w pamięci przenośników różnorakiej techniki, przegłąd rejestracyjny żywych zapamiętanych, zapisanych za pomocą numerów rejestracyjnych. Na pewno i ty masz te tekturki z numerami telefonów, pod które nigdy nie zadzwonisz, albo z mailami, na które nie napiszesz. Miałem w kontaktach kogoś, kto umarł, kogoś kto skrzywdził, kto nie dopowiedział, trzeba było wykasować żeby oczyścić obecna teraźniejszość. Równo poukładane stosy wizytówek i numerów telefonów, to jest to.
Z szuflady powyrzucałem wizytówki nachalnych agentów ubezpieczeniowych, specjalistów, co to chcą wsadzić nos w moje finanse i doradzać kredytami, oblikacjami i funduszami, natarczywych domokrążców, mechaników. Z telefonów dawnych znajomych żywych acz martwych od dawna w kontaktach.
Przeglądając kilka setek wpisanych znajomych w telefonie, można być dumnym ze ilości zgromadzonych, kolekcji różnych osobników, stemplowanych lub nie, a że ja do kolekcjonerów nie należę to trzeba było się ich pozbyć. Mimo wszystko przesuwając w dół klawisz funkcyjny telefonu, przed wykasowaniem każdego z nich należało się zastanowić nad zabijanym osobnikiem, czy to z przyzwoitości. Pogardy, czy ze zwykłego sentymentu. I trochę przy tym wypiłem. Przerzuciłem i wypiłem. Ależ jak łatwo jest klasyfikować tych przeglądanych, i tak można wyróżnić:
- zupełnie zbędnych – takich co to od razu wyrzucasz bo zupełnie są ci nie potrzebni, ani ty im, tylko tak bezmyślnie zatruwają pamięć telefonu. Czasem nawet nie pamiętasz co za jeden się kryje pod numerem rejestracyjnym i nie kojarzysz twarzy. Są zatem zbędni zapomniani i zbędni pamiętani ale nie potrzebni,
- niekoniecznie zbędni – tacy co to z nimi nie piszesz, nie rozmawiasz ale żal uśmiercić, skasować, wyrzucić, bo może kiedyś się przydadzą, bo będą potrzebni, bo może się odezwą. I zostawiasz takich na kolejny rok, na rok próby.
- Bezwzględni – te kontakty zostawiasz zawsze bo one być muszą z natury rzeczy, więc i komentarz nie wymagany jest w ich przypadku.
- Zapomniani – tacy co to tkwią w telefonie, bo ich numer został pobrany w różnych okolicznościach, z różnym zamiarem i o różnym czasie ale korzystanie jakoś ustało. Wczoraj w tych czynnościach porządkowych napisał do jednego takiego kontaktu i przypomnienie było dość miłe. Wiec i mój numer rejestracyjny pozostał w tej kategorii, a to nie jest złe, wręcz przeciwnie.
- Wykasowani usilnie – Ci są najgorsi, są nie do opanowania. Patrzysz na numer, wykasowujesz, usuwasz z rejestru połączeń, smsów, raportów dostarczenia wiadomości, a i tak czekasz, że napiszą, zadzwonią, ale jak dzwonią to ze złości nie odbierasz i nie odpisujesz. Potem szukasz w billingach kontaktu i piszesz, a oni nic, albo złośliwie dużo ze nie piszesz więcej i dalej wykasowujesz. W końcu kiedy napiszą jest za późno do zostają wykasowani skutecznie. Dość trudny gatunek.
Pewnie należałoby stworzyć kolejną kategorię, zupełnie oddzielną dla Ciebie, matki, ojca i tych ostatnich chwilowo, wykasowanych zapamiętanych. Nawet gdyby z jakiegoś dziwnego focha, czy innej paranoi miałbym Cię wykasować to numer zapamiętam.

środa, 23 marca 2011

TAM I Z POWROTEM

Droga Zeto, wiesz jak lubię jeździć pociągami, takimi co to maja przedziały, w których można się zgrzać lub zmarznąć, cała ta niedoskonałością PKP, tym przeciągiem i zapachem torów, którego nie doświadczą nozdrza w żadnej innej sytuacji. Kiedyś starając się o awans rozwiązywałem głupawy test, pseudo psychologiczny: jedno z pytań brzmiało: gdzie masz najlepsze pomysły?. Jedna z odpowiedzi brzmiała: siedząc na sedesie. Mi na sedesie nie przychodzi nic do głowy, to jakaś małodająca do myślenia sytuacja. Mi do myślenia daje podróż, jakaś zupełna nicość, jakieś całkowite odseparowanie się od wszystkiego poza przedziałem, a w przedziale są same myśli, zbyt mało miejsca by poza myślami i wyobrażeniami zmieściło się cos jeszcze.
Droga Zeto, siedzenie w pociągu jest niewygodne. Nie wiadomo, co zrobić z nogami. Zbyt duża przestrzeń by je kulić, a za mała żeby je rozciągnąć, by tańczyć nimi. W tym pierwszym przypadku zawsze coś pobolewa, a w drugim łamie i się zniekształca.
Konduktor, w tak zwanym kwiecie wieku, wychudzony i zdecydowanie zbyt wysoki, z mimiką amatorskiego kabareciarza, występującego dla mieszkańców domu pogodnej starości, dyktuję swojemu kompanowi numery biletów i ich cenę. Zapewne tworzą jakąś kolejową statystykę, która ma zapewnić lepszą obsługę i większą rentowność przedsiębiorstwa, a kończy się... nawet nie chce sobie wyobrażać.
Starsza pani, współtoważyszka podróży, odkąd weszła do przedziału, wciąż dopytuje każdego o wagon restauracyjny lub o to, czy będą podawać kawę. Ale skoro sprzedawali puszkowe piwo po sześć złotych to może za niebotyczne pieniądze zaproponują też kawę. Droga Zeta, jak niewiele trzeba do wywołania lekkiej podróżnej schizofremii. Wystarczy bowiem, przekwalifikować wagon pierwszej klasy na drugą, a już myślisz, że jedziesz co najmniej w intercity, a nie w Interregio.
Kolejny współpasażer (warszawski byczek, pokerzysta, zorientowany heteroseksualnie student AWF-u, co wynikało z prowadzonych przezeń rozmów telefonicznych) czyta swój kryminał, którego tytułu ani autora nie mogę dostrzeć, podtrzymuje dłonią stopę i tak już wsparta na kolanie. Może ma zmęczone stopy. Dwie wtulone przyjaciółki: kończyny dolne.
Ja w tym czasie upajam się literackim talentem Szczepkowskiej, o którym nie miałem pojęcia i mam zamiar złamać, za chwilę, prawo ustawowe R.P. sikając w toalecie z papierosem w ustach.
Oddawania moczu w pociągowej toalecie, w pozycji stojącej graniczy z cudem. Cudem utrzymania równowagi. Palenie przy tym papierosa zasługuje na medal z akrobatyki, co najmniej srebrny, a jeśli umie się to zrobić z gracją to już gimnastyka artystyczna. Chyba łatwiej byłoby to czynić w bolidzie, gdzie jest za mało miejsca na walkę o równowagę.
Łazienka, jak łazienka, tym razem żółta, a nie zielona jak zazwyczaj. Choć mimo tego, że pociąg rozpoczął bieg godzinę temu to już zabrakło wody w spłuczce. Ale ja zawsze są gwarantowane zapachowe krążki odświeżające, takie all inclucive P.K.P. (i chyba jedyne), peerelowskie drapacze nozdrzy, cos na kształt mieszanki lawendy z lizolem, drapiący, drażniący i chyba spełniający funkcję soli ożeźwiających. Ciekawym jest fakt obecności otworu w podłodze. Jego obecność ma służyć, zapewne tym, co nie radzą sobie z gimnastyką lub dopiero się w nią wprawiają.
A jednak podali kawę, przywieźli ja barem na kółkach. Chwała ministrowi infrastruktury. Tylko kelner małowyględny, taki z korwinmikkowską muszką, nieco cyrkową., acz do przesady miły, zapewne ma prowizję od ilości sprzedanych kaw.
Pisze do koleżanki z pracy:
-Ładnie tu.
-gdzie?
-Nie wiem gdzie, tu gdzie jestem. Ale naprawę miło.
Zachwycił mnie widok jakiś, świętokrzyski.
Wyjście do drugiej toalety.
Droga Zeto, toaleta klasy pierwszej wyposażona również w bladoróżowe krążki, ale ściany pierwszej klasy pokrywa paskudna żółć, tak jakby kwiaty aksamitki wybladły za bardzo na słońcu, ale nic nie straciły ze swojego paskudnego zapachu, który przyciąga tylko ćmy. Poprzednik mój, uczestnik zawodów gimnastycznych był ewidentnie na średniozaawansowanym poziomie. Otwór w podłodze nie skorzystał, ale i muszla nie miała wiele doczynienia z jego gimnastyką.
A po przebudzeniu jazda busem. Taka przesiadka na wschód. Mimo tłoku udaje mi się znaleźć miejsce siedzące, choć jak to mówią na kole. Obok przykucnęła jakaś pani, przykucnęła bo jej masa nie pozwala na inna pozycje niż przykucniecie. Owa pani bezczelnie opiera swój ekwipunek na moim kolanie. Nie żeby mnie to drażniło, ale ani rozkoszy, ani podniecenia nie doznaję, zwłaszcza, że woń jaka roztacza ten jej ekwipunek bardziej przypomina zakompostowane zeszłoroczne rośliny. Choć może po prostu w coś wdepnęła.
Droga Zeto, lubię ludzi w podróży mimo zapachu i zachowań, lubię zapach torowiska i nawet tych krążków z lizolem i musze przyznać ze po raz pierwszy nie doznałem irytacji z powodu opóźnień od ponad dwóch lat. Chwała kolejom za brak nerwu na koniec podróży i szkoda za skrócenie wyobrażeń.

poniedziałek, 21 marca 2011

OFE, ACH TO OFE

Zbilansowane, mniej zbilansowane, zrównoważone, niezrównoważone, stopa przymusu. Jednym słowem plik wypowiedzi i mnogość pojęć, których ja, jak i zarówno trzy piąte Polaków nie zrozumiały.
Odbyła się debata dwóch tytanów polskiej ekonomii; spór obecnego ministra finansów Jacka Rostowskiego i byłego ministra, kandydata do Nobla: Leszka Balcerowicza. Dysput dwóch, popis ekonomicznej erystyki, retoryki i erudycji, nic nie mówiącej zapracowanemu Polakowi, który zastanawia się: i co z ta emeryturą?. Ja nie wyniosłem z debaty zupełnie nic, zupełnie. Całość sytuacji próbował ratować znakomity redaktor Tadeusz Mosz, który wręcz ordynarnie przerywał dyskutującym próbując obrazowo wytłumaczyć nam, szaraczkom całość problemu.
W 1999 roku uchwalono ustawę o nowym systemie emerytalnym na mocy której z 19% moich pieniędzy jakie oddawałem ZUS-owi, 7,3% odebrano na rzecz otwartych funduszy emerytalnych. W pewnym sensie oddano mi pieniądze, jakie zarabiam, w pewnym bo i tak ich nie widzę, ale tymi oddanymi pieniędzmi zmuszono mnie do oszczędności długoterminowych. Nie było euforii bo pieniędzy nie widziałem nadal, ale nie było tez zbytniego żalu bo i tak wcześniej tych pieniędzy nie widziałem. Powstało jakieś poczucie zabezpieczenia: kazali mi oszczędzać to będzie na przyszłość, na kiedyś tam. I kazali i bo moje, choć niewidoczne.
Powstała ustawa, której moc kazała 60% składki wnoszonej do OFE miało być inwestowane w obligacje skarbu państwa. Po 12 latach stwierdzono, że inwestycja taka przynosi straty dla samego skarbu Państwa, zadłuża go po prostu. Dlaczego? Otóż dlatego, że fundusz wykupując obligacje państwowe odbiera za nie procent, tak jak na lokacie bankowej. Tyle, że bank pozostawione mu pieniądze inwestuje, a Państwo wydaje, a musi oddać z procentem. Więc? Ustawę czas zmienić. W sytuacji wzrostu długu publicznego, w sytuacji roku wyborczego trzeba znaleźć oszczędności. No i objawiła się kwintesencja pomysłowości, kwintesencja sztuki ekonomicznej: zabrać tak, żeby jak najmniej to odczuto. Więc, zabrano z moich oszczędności 5%, które pójdą na załatanie dziury budżetowej, na wypłatę bieżących świadczeń. Może zamiast 60% inwestowania w obligacje, należało pozostawić funduszom dowolność liberalność inwestycji w nieruchomości sztukę, czy akcje. A gdzie się nie powinno szukać oszczędności w roku wyborczym? Otóż nie należy narażać się tak, aby stworzyć coś dla dobra ogółu, własnym kosztem, kosztem własnej przegranej:
- Nie należy ograniczać świadczeń emerytalnych mundurowym. Każdy z nich ma prawo przejścia na emeryturę po przepracowaniu po osiągnięciu 35 roku życia, gdy trzy czwarte z nich nawet nie znajdowało się w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia. A może podnieść im wiek emerytalny do 50 roku życia. A tym co jada na misję i walczą dobrowolnie, pomijam fakt wysokości żołdu, policzyć rok służby razy trzy?,
- nie można zlikwidować przywilejów emerytalnych pracowników dawnych służb bezpieczeństwa,
- nie da się zlikwidować becikowego. Miało ono na celu wzrost demograficzny, wzrostu nie ma, a pieniądze się wydaje,
- nie można podnieść ustawowo płacy minimalnej, żeby bezrobotny wolał tkwić 6 miesięcy na kuroniówce zamiast efektownej szukać pracy,
- trzeba ponieść pensję nauczycielom, nieważne że mają 18godzinne pensum i 2 miesiące wolnego w roku, a wykształcony przez nich przeciętny 20latek nie zna podstawowych dat z historii własnego kraju, nie wspominając o innych aspektach kultury i asymilacji ze społeczeństwem,
- i koniecznie należy rozdawać zasiłki przedemerytalne, im więcej tym lepiej.
A jak się czuję przeciętny chłopo-robotnik, menedżer, co pracuje minimum 40 godzin tygodniowo, niezależnie od poziomu wykształcenia? Otóż czuje się tak: siedzi taki chłopek roztropek i podchodzi panisko, co na imię ma Państwo i mówi:
- słuchaj chłopcze, dałem Ci parę lat temu trochę pieniędzy, żebyś sobie na stare lata zaoszczędził, ale wiesz, one i tak wcześniej nie były Twoje to ci je teraz zabiorę a oddam jak mi się umyśli, jak będę miał. Sorki, ja teraz nie mam a trzeba się dzielić, a ty jakoś dasz sobie rade za trzydzieści lat, może ci pomogę, ale jeszcze nie wiem jak.
Debatę zakończył głos redaktora: „współczuję widzom”. Ja współczuje nawet tym co nie oglądali tej ekonomicznej rortury i współczuje niepewności wieku emerytalnego.