piątek, 27 lutego 2009

GOŁĄB RONIĄCY ŁZĘ

Rysownik, plakacista, malarz, pejzazysta i scenograf. W poniedziałek,
23.02.2009 dokonał swojego żywota jeden z tych wielkich: Franciszek
Starowieyski. Wierzył w powołanie artysty, opowiadal o swiecie jakiego juz
nie ma, a może nigdy nie było. Człowiek, ktory był chory na barok, barok był
w jego glowie ze wszystkimi swymi objawami; swoje dziela datował liczbą
16xx, a gdy doszedł do dziela o numerze 1699 podobno mial dylemat czy
powrocić do początku wieku czy iść naprzód i tworzyc od 1700.
Nie cierpial jazzu, twierdził, iz dźwiek saksofunu jest identyczny z
ludzkim głosem, a muzyka powinna nieść sobą dużo wiecej.
Początki jego działań twórczych przypadly na lata realnego socjalizmu, w
którym nie umial się do końca odnależć i którego nie akceptował. Byl to
czlowiek nie z tego świata, spoza otaczajacej go rzeczywistości, odrzucający
tę rzeczywistość w czasach gdy była jego częścią. Amputowal w sobie tę część
jaką ona wówczas była. Świat w jakim sie wychował, w jakim żył (a żył
mentalnie w wieku XVII, współczesność to jakby przypadek) rozpadł się wraz z
wielkimi ideami w czasie wojny.
Stworzył teatr, teatr malarstwa i rysunku, każda chwila gdy tworzył
sprowadzana była do rangi spektaklu; on jako główny aktor, rozciagnięta na
horyzoncie sceny modelka lub modelki w swej drugoplanowej roli, za
scenografię robiły pędzle, kredki i sztalugi. On przed sztalugami, modelka
za nimi, teatr gestu i każdego ruchu pędzla, uniesienia dłoni, wzniesienia
kciuka, kreski, plamy. Zakochany w ludzkim ciele, kazdym, niezależnie od
płci, stanu otyłości, zwiotczenia, muskulatury, czy wieku.
Stojąc przed Jego dziełami widzimy w nich jakby spojrzenie młodego chłopca,
który patrzy na nagą kobietę zawstydzony, acz odważny i przy tym samym
obrazie dojrzewa, i chłopiec i jego spojrzenie. Patrząc odczuwa się emocje
poczawszy od wstydu poprzez niepokój, podniecenie, pierwszą erekcję aż do
miłości piękna.
Ludzi od szympansa odróżnia tylko jedno. Pocałunek muz. Starowieyski wraz z
Osiecką, Kieślowskim i jeszcze kilkorgiem żyjących nie tyle doznali tegoż
pocałunku, co przeżyli z muzami romans, ze wszystkimi naraz i z każdą z
osobna.
Potrafił pokazać swój atletyzm intelektualny i artystyczny wierząc w
powołanie artysty, był jego swiadom, acz świadom skromnie.

piątek, 20 lutego 2009

A MOŻE NA WIEKI, WIEKÓW, AMEN

Żyjemy ze soba z różnych powodów, z miłości, z przyzwyczajenia, czy z wygody
(co chyba jest najgorsze), z przywiązania albo tylko dlatego, że nie możemy
żyć bez siebie. Poczatkowo wszystko jest piękne i nowe lub też piekne bo
nowe, nieznane, zaskakujące, zachwycające. Nic nam nie przeszkadza, nie
dostrzegamy wad, a jeśli ktokolwiek je dostrzega staje się chwilowym naszym
wrogiem. Każdy dotyk, kazdy sen, każdy seks jest odkrywczy, inny. Z czasem
rzeczy, które nam nie przeszkadzały stają się wielkimi kamieniami, juz nie
ziarnkiem grochu pod siedmioma materacami, a głazem bez materaca. Problem
polega na tym, iż tych grudek, groszków nie widzielismy na początku będąc w
stanie miłosnego upojenia. Żyjemy dalej. Nie jesteśmy już dla siebie
ucieczką, Mekką, stajemy się więzieniem, kamieniem o który się potykamay,
ledwo siebie znosimy, ale chcemy żeby tak było dalej. Aż w końcu z różnych
powodów przychodzi taki moment w życiu u wiekszości z nas, gdy zostawiamy
bliską nam osobę lub jesteśmy przez nią pozostawieni na pastwę losu. Powody
rozstania moga być najróżniejsze, najczęściej jednak określane mianem
niezgodności charakterów. Ta niezgodność charakterów jest niczym innym, jak
tylko znudzeniem; znudzeniem seksem lub jego brakiem, znudzeniem monotonią,
znudzeniem oczekiwaniem na zmiany u partnera, które są najczęściej
nierealne.
Nadchodzi moment rozstania. Wykrzykujemy z z gardzieli słowa, których
wczesniej byśmy nawet nie wymówili, które wcześniej nie przeszłyby nam przez
myśl, nie wylęgłyby się w naszych zwojach mózgowych....czujemy ulgę.
Trzaskamy drzwiami, ktoś wychodzi z domu, ktoś zaczyna pakować walizki (acz
to już żadziej), jedno anektuje jedną stronę wspólnego domostwa, drugie
drugą. W głowie mamy jedno wielkie "WRESZCZIE". To nasze "wreszczie" szuka w
głowie racjonalnych mniej lub bardziej powodów, dla kórych tłumaczy swoje
istnienie, racjonalność swojego istnienia. Po znalezieniu przez "wreszczie"
owych przyczyn, własnego archefaktu, pozwalamy sobie na odczucie ulgi,
siegnięcie do barku po szklanke i butelkę wódki. pierwsza szklanka...czujemy
się odprężeni, druga...jestesmy wolni, z reguły kończy sie na trzeciej, po
której informujemy wszystkkich o swojej wolności. Ulga trwa nadal, mimo
wszystko z podmiesionym ciśnieniem i kołaczącym sie sercem idziemy spać,
sami, sami bo przecież wolni.
Dzień drugi. W jakiś niewyjaśniony sposób ulotniła się ulga, odzyskana
wolność zaczęła w nadmierny sposób ciążyć, a tym bardziej cieszyć. Wysłane
informacje do znajomych dnia poprzedniego są teraz korygowane.Tym razem
ogarnia nas przejmująca pustka. zaczyna się proces cierpienia, z jednej
strony nienawidzimy osobnika zajmującego drugą część niedawnego domostwa, a
z drugiej nie potrafimy sobie wyobrazić jego braku. W głowie mieszają się
nam najbardziej wyszkukane inwektywy z najwiekszymi wyznaniami tęsknoty. W
jednej chwili idziemy za Goethe'skim wyznaniem " dzieckiem jestem od dnia
narodzenia, starcem - mierząc ilością cierpienia". W ciagu jednego dnia
starzeją sie w nas trzewia z powodu braku łaknienia i pragnienia,
wcześniejsze trzy szklanki wodki zaczynają sie mnożyc, starzeją się emocje z
własnego nadmiaru i własnej sprzeczności. stajemy się starcami we własnych
oczach.
Przychodzi wieczór, osobnik nie wraca zbyt długo, mimo własnej wolności acz
bez jej odczuwania, zaczynamy rwac włosy z głowy, wyobrażając
najstraszniejsze rzeczy. stajemy sie niewyobrażalnie zazdrości, nienawidzimy
ale krwawimy mysląc, ze teraz, że w tej chwili przed osobnikiem rozchulają
sie jakieś uda, dotykaja jekieś piersi. Śmierć osobnika byłaby wówczas mnie
bolesna.
Dzień trzeci. Osłabieni własnymi przyćiami, brakiem pokarmu ciepła cierpimy
nadal, acz spokojniej. Chwilowy spokój naszego wnętrza miesza się z jego
całkowitym rozedrganiem, momentami roztrzesieniem. Emocjonalna sinusoida.
Wszechogarniająca apatia. Przypominamy sobie za szkoły mickiewiczowski
mesjanizm; "nazywam sie milijon bo za miliony kocham i cierpie katusze" i
wydaje się on być całkowitą pomyłka, nasza zdolność ogranicza się do
kochania jednego osobnika i katuszy za czy przez jego samego. Przeżywamy
własny, prywatny mesjanizm. i tak przez następne dni.
Dni kolejne, bardzo kolejne. emocje opadają, narasta nienawiść. Szukamy
wspomniej takich, które rozweselaja nam oblicze lecz nader niespodziewanie
łamiemy je tymi złymi.

Cała scena rozgrywa się w ciągi jednego, może dwuch tygodni, są decydujące
dla całkowitego podziału domostwa pomiedzy dwóch osobników lub jego
ponownego połaczenia. Najwazniejsze- podjąc właściwą decyzję.

Obciążyłem się emocjami przyjaciela, obciązenie to jest jedyną rzeczą jaką
mogę mu teraz pomóc, jest ciężkie i tak dużo dajace, że wolałbym dźwigać je
z nim lub nawet za niego. Walizki, przeżyć, żalu, rozpaczy ponieść chce się
dlatego by komuś się nie wyciągnęły ręce do podłogi, choć to jego kawałek
podłogi.

W tym tygodniu przeżyłem dwa roztania (w tym jedno przyjacół) oraz
zwolnienie męża z obowiązków domowych przez wygnanie z domu. To sporo. Mąż
wrócił do domu, a przyjaciele?....trzymam kciuki

wtorek, 17 lutego 2009

SŁOIK Z OGÓRKAMI KISZONYMI

W jedną z weekendowych nocy obudziłem sie nie we własnym łóżku. Stwierdzam,
że czasem każdy powiniem pospać, zaznaczam, zasnąć w łóżku innym niż jego
własne, zwłaszcza że własne okazuje się być czasem zbyt ciasnym. Zmiana
miejsca conocnego położenia spowodowana była reakcją na własne jak i osób
trzecich acz bliskich, nazwijmy to, zaburzenia emocjonalne popularnie
nazywane dołem, choć w tej sytuacji zdecywanie osadzonym na pewnych dość
osobistych podstawach i postawach.
Przebudziłem się w atmosferze dość sporej niedyspozycji psychofizycznej
objawiającej się lękami, niewyobrażalną checią spozycia czegokwiek, co
byłoby jakimkolwiek płynem oraz z dość duzymi dusznościami. Otwierając usta
czułem natychmiastową wszechogarniającą pustynię, której wędrówka po mojej
jamie ustnej rozpoczyłała się już od gardzieli i nie pozwałała nabrać, jakby
mogło się wydawać, dość wystarczającej ilości powietrza. zamknawszy usta
postanowiłem uruchomić nozdrza jednak i te stawiały opór jakby zapragnęły
nagle poczuć chęć doznania czegoś, co należało sie wyłacznie mnie czyli snu.
Zacząłem nozdrzom swym tłumaczyć, iż to nie im należy sie ten błogi stan, że
nie są one tym moim organem czy narządem, wręcz jednie częścią narządu,
któremu należy się sten błogi stan ukojenia w ramionach poduszek, pierzyn i
prześcieradeł, mało tego nie może być im nawet dane by się jakkolwiek
przykryć, abym ja dalej był w stanie funkcjonować w takim stanie by one
mogły swobodnie poruszać swymi wachlarzami (raczej niemalymi biorąc pod
uwage wielkość mojego nosa) wciągając i wypuszczając powietrze. mimo
usilnych starań i tłumaczeń nadal ilość powietrza jakiemu zezwolono wkroczyć
do moich dróg oddechowych było zdecydowanie za mała.
Poczułem się jakby mnie ktoś zamknął w za małym słoiku i zakręcił, zacząłem
myślami swymi ocierać się o szklane ściany i nagle pomyslałem, ze i ja i
wielu innych dość często zamyka sie w takim słoiku, niekiedy z własnej woli,
a innym razem z przymusu, przyzwyczajenia, lęku czy obawy. Czasem mamy
ochote, potrzebę opuszczenia słoika by nabrać pewności, poznać nieznane,
opuścić znane. Czesem chcemy opuścic go żeby sie na chwile zachłysnąć (ja
zachłysnąłem sie Krakowem choć czasem z zniesmaczeniem zarazem) chocby na
chwile, gorzej jednak gdy ta chwila trwa zbyt długo. Czasem chcemy z miłości
do słoika i własnych przyzwyczajem byc w nim tak długo jak się da mimo że
otarcia od zimnych scian są zbyt widoćzne na ciele i umyśle..W gruncie
rzeczy słiki są różne, różni są też słoikowi mieszkańcy. Można zmienic
słoik, można też zmienic jego mieszkanców, a można również poluzować
nakętke, byle tylko nie za bardzo.
Rozmawiałem dziś ze swoją lubelską PRZYJACIÓŁKĄ (rozmowa odbywała się drogą
elekroniczną), spowodowała ona po części ten wpis. Pomyslałem sobie, że mimo
wszystko dla wielu przeżyć, uczuć warto niekiedy pozostać we własnym słoiku,
byle tylko otarcia ograniczać do miminum. Ogórki kiszone też siedzą tam
ścisniete, ale siedzą, maja coprawda pachnący koper, ale również czosnek
(choc ktos mi ostatnio powiedział, ze ten jest afrodyzjakiem, ale chyba nie
jego woń wydobywająca sie z trzewi przez usta). ja spróbuje posiedzieć
jeszcze w słoiku i zrobić troche miejsca, wpuścić powietrza, nie jest
jeszcze taki najgorszy Droga P. może jednak warto???

PEŁNA MOBILIZACJA

Spotkanie na szczycie odbywa się w Krakowie. Pod 5gwiazdkowymi hotelemi
tłumnie ustawione czarne limuzyny, co chwile i na przemian zamykają inną
ulicę. Pod jednym z nadwiślańskich hoteli (a co będę ukrywał nazwę, poprostu
pod Sheratonem, przecież i tak nikogo kto czyta tego bloga nie stac za
apartament w cenie 1500 plnów) kręcą się w miare przystojni lub poprostu
"zrobieni" panowie z czarnych okularach, cos na kształt men in black.
Różnica polega jedynie na tym, że Ci nasi, w rozumieniu polscy, nie będą
walczyć z rzeczywistym najazdem postaci z obcych galaktyk, a z potencjalnym
zagrożeniem terrorystycznym, no i ochraniać prominentne głowy reprezentujące
Sojusz Pólnocnoantycki. Cała maskarada, o której nawet w mediach nie słyszałem
ani słowa odbywa się pod afiszem NATO. Zwykły, szary człowiek mieszkający,
bądź co badź, w centrum tegoż miasta, nie wspominając, że w pobliżu
wpomnianego hotelu jest zmuszony chodzić z dowodem osobistym,
indentyfikatorem służbowym i dziwnym zaświadczeniem o zatrudnieniu i miejscu
zatrudnienia, czekam tylko na bramki ustawione na ulicach i wylegitymowanie
przechodniów.
Cała maskarada ma trwać jeszcze trzy dni, a w pracy nawet nam śmietniczki
zabrali bo są zbyt niebezpieczne więc muszę chodzic z każdym papierkiem na
pieterko.
Żebym choć zobaczył jakis komwój, czy którąś z tych osobistości, a tu nic,
cisza i cisza.

środa, 11 lutego 2009

Przypadkiem Wysocki

"A wy żółte liście powiedzcie mi o swoim śnie." A reszta jutro. To jak niegdyś reklama pewnej sieci komórkowej,najpierw czerwona łapa, a reszta potem. Cóż krakowska bohema...krakowsko-ukraińska. Wole tu niż w szarym Paryżu z jego bohemą.

wtorek, 10 lutego 2009

KRAINA PIJACKA W BŁĘKICIE

Druga w nocy albo później, w komputerze szukam wolrda, w tym stanie odnalezienie graniczy z cudem, niczym Idiana Jones na pustyni w dolinie królów szukając Neffrettete (jakkolwiek nie pisać jej imienia). Też szukam, acz nie znajdę, nie programu, a czego innego. W krainie błękitu znaleźć trudno. Czemu kraina błękitu? Błękit tylko światło daje pomiędzy butelkami alkoholu, na ty ogranicza się całe blue tego miejsca, reszta to czerwone lampki jak w burdelu, nawet choinkowe.
Kolega ma białego kota, jego barwa w tym wszystkim jest najbardziej niewinna, myślę, że sam kot jest bardziej grzeszny niż reszta społeczeństwa mimo własnej maści. Będę spał z kotem, to samiec, ale wykastrowany, z nim najbezpieczniej. Mam w głowie kota, na gorącym dachu mojej głowy.
Są miejsca gdzie szukasz przygód, gdzie chciałbyś zrobić coś raz ale cię na to nie stać, a nawet jeśli stać to jesteś tak zniesmaczony i tak zestresowany, że każdy cię zniesmacza. W pewnym momencie patrzysz jak ktoś wyrywa kogoś zajętego, ten zajęty idzie na bok z kimkolwiek kimkolwiek nic mu to ni daje poza faktem jednorazowego pocałunku, ściągnięcia spodni, żeby choćby szeptów. Są miejsca gdzie na szepty nie ma, ni miejsca, ni czasu, a ktoś kto mimo wszystko doceni, ceni przez dwa tygodnie.
Ciociu Diu Samo Zło, nie jesteś sama, zrozumieć takich ludzi jak my jest trudno. Mamy inną mentalność, taka lubelską. Zgodnie z nią, życzę Ci kogoś takiego, kto będzie leżał nago obok, kto przytuli Cię i nie będzie chciał wstać rano w poniedziałek przytulony do Ciebie, tak przytulony, że im bliżej będziesz tym będziesz za daleko by Cię opuścić, tym bliżej im ta bliskość będzie za daleka.

Z pozdrowieniami dla młodego scyzoryka, dzięki, że nie ze Śląśka i nie z Krakowa i dalej wierze w awersje do darkroomów, i weź takiego nie utul.

kosmici patrzą zazdośnie na NAS

Niedziela, późne przedpołudnie, czerwone twarze, podpuchnięte oczy, woń sobotniej nocy wydobywająca się każdemu z ust do tego stopnia, że każdy ma wrażenie jakby nawet zęby mu parowały; dialog dwóch tzw. „wczorajszych” uczestników imprezy:
- czyj to ibuprom zatoki?
- mój, a co chcesz?
- nie, wiesz ja wole gripex max.
- a co, jesteś chory?
- nie, to tak profilaktycznie i na kaca ale się poczęstuj.
- OK., to Ty weź mojego.
Cóż kiedyś była aspiryna i kwas z ogórków kiszonych, widać każdy ma swoje sposoby.

A dziś mam cokolwiek dziwny nastrój. Kojący sen do samego południa, potem przez pół dnia z zgiętej pozie nic tylko papieros, kawa, głód i rysowanie. Po weekendowych gościach posprzątane, kuchnia niemal lśni, co do pokoju to sprawa wygląda zgoła inaczej. Pokój i owszem posprzątany, ale na czas urlopu zmieniony w pracownie malarską, wszędzie walają się płachty papieru, kredek, pasteli, akrylu i lakierów. Dziś miałbym ochotę, po ciężkim weekendzie wyjść gdzieś na rynek główny, pod Kościół Mariacki, stanąć i krzyczeć w stronę Floriańskiej, św. Jana czy Szewskiej: Ludzie! Ludzie, kosmici patrzą na nas gdzieś z dalekiego kosmosu i śmieją się i biją brawo.
Ogólnie nie potrafię odnaleźć nijakiego porządku w głowie, stan ten jest tym bardziej niepokojący wręcz uciążliwy w sytuacji chęci tworzenia czegokolwiek.
Kosmici w mojej głowie.
Wczoraj dostałem smsa od Homera Simsona (kolejny bratanek duszy ze środowisk wschodnio-lubelskich). Nadesłana wiadomość brzmiała mniej więcej tak: „za daleko i za długo chyba jednak mieszkasz, nie obczajam już tych klimatów”. Początkowo zacząłem się zastanawiać, czy to ja tak się zmieniam, czy zmienia mnie to miejsce, a może tutejszy ludzie. Mnie się wydaję, że jestem wciąż taki sam, tylko miejsce inne i ludzie nowi. Homerku, nic poza tym.
Oczywiście, do smsa wysyłanego z Internetu dołączana była reklama, wyglądało więc mniej więcej tak: „za daleko i za długo chyba jednak mieszkasz, nie obczajam już tych klimatów”, ”teraz możesz wysyłać smsy tylko za grosz, kup starter orange pop”. Do jasnej cholery, niech na tym świecie będzie coś za darmo, choćby serwis sms, ja swoje obrazy z reguły oddaje za darmo, co prawda z różnych względów ale bez profitów materialnych, chyba, że takim profitem jest butelka whisky (whisky to z reguły nie najwyższej jakości ), zresztą poeci też pisząc na skrawkach serwetek pisali często za absynth, cóż zero skromności dziś we mnie. Niech ktoś sobie wyobrazi treść smsa pisanego do kogoś na kim nam zależy, kogoś kogo chcemy zdobyć, posiąść czy choćby okazać uczucie jakiekolwiek. OD KTOŚ: jesteś natchnieniem dla mojego oddechu, moje płuca nie funkcjonują gdy Ty nie wydychasz z siebie dwutlenku węgla z pozostałością tlenu. To Twój osobisty dwutlenek węgla płynący wprost z ciebie do moich płuc, tylko teraz możesz kupić samsunga j700 za złotówkę i rozmawiać z trzema osobami gratis.
Komercyjny absurd.

Wracając do weekendowych wariacji na siedmiu uczestników, uczestników właściwie siedmioro, sobotni wieczór zakończył się w niedzielę w okolicach godziny piątej nad ranem wspólnym spacerem bulwarami wiślanymi i kłótnia dwojga kochanków. Kłótnią tak miłą i sympatyczną, że sam chyba chciałbym takowych doświadczać. K woli wyjaśnienia sytuacja ta była rezultatem tzw. rzucania uśmiechów w stronę jednej ze stron. Rzucanie uśmiechów trwało blisko godzinę, przyczyną późniejszej wymiany zdań, choć właściwie wymiany cisz był fakt trafności tego rzucania uśmiechów. I cóż z tego??? Ja rzucałem uśmiechy i spojrzenia w co najmniej dwie strony i w obie w sposób udany.
Zazdrość, podobnie jak inteligencja jest we wczesnej fazie rozwoju wyleczalna, w przeciwieństwie do głupoty czy nadwrażliwości (czasem mam wrażenie, że posiadam wszystkie cztery, tylko nie wiem w jakiej fazie rozwoju). Nikt z nas nie kokietuje ani nie podrywa nikogo konkretnego osobnika płci przeciwnej, czy tej samej nawet. Każdy facet rzuca te uśmiechy i spojrzenia realizując jedynie własny instynkt, czy naturę biologiczną. Zupełnie inaczej ma się sprawa jeśli owo rzucanie uśmiechów przeradza się w coś długotrwałego. Realizujemy własny popęd zdobywców, nic poza tym.
Z drugiej zaś strony ile to uroku jest w tym pierwszym spojrzeniu, w tym pierwszym uśmiechu, w pierwszym smsie, nawet nafaszerowanym reklamą o smsach za grosz czy tanimi rozmowami. Czasem wręcz zaczynasz zastanawiać się, czy nie najlepsze są takie związki, które ograniczają się do pierwszego spojrzenia, pierwszego pocałunku, pierwszej nocy, pierwszej kłótni i pierwszego rozstania, a potem następny i następny…..ale to tylko zamysły i z reguły nie mają nic wspólnego rzeczywistością, przynajmniej dla tych związanych. Zazdrość jako choroba jest cudowna w pierwszej fazie znajomości z obiektem choroby, taka infantylna, nierozsądna, irracjonalna, potem zaczyna ciążyć obu stronom, choć jak jej nie ma to też niedobrze. Zazdrość nie jest wynikiem niskiej samooceny, gdyby była to każdy kto jest stłamszony długotrwałym związkiem, gdzie jego samoocena jest wypadkową odzwierciedlenia w oczach partnera po rozstaniu musiałby po prostu trafić do psychiatry. Z własnego doświadczenia wiem, że mimo własnej zazdrości, nie mam powodów do nadmiernego zakompleksieni i Wy również, moi drodzy K. i K.

A kosmici i patrzą nadal i patrzeć będą, z tego wszystkiego namalowałem dziś starego Żyda.

piątek, 6 lutego 2009

niania Frine w miescie królów

Właśnie dociera pociągiem IC relacji Gdynia-Kraków warszawska wariatka, polska niania, nie mylić z Agnieszka Dygant bo ta moja mamka jest bardziej realna, rzeczywista choć tez czeka na swojego Skalskiego. Ona z oranźada w pociągu,ja czekam z obiadem...uff,zapowiada sie cięźki weekend. Pozdrawiam za wczasu
"Szepty", godz. 22.00, vis' a' vis siedzi facet, trochę jakby samotny, samotny obserwator. Wiek około 40 lat. Mocno zamyślony, drapie się pogłowie, dotyka nosa, myśli, czyta jakieś ulotki i program kulturalny miasta Krakowa. Spogląda na mnie? Czy tylko rzuca okiem? Może obserwuje wszystko dookoła. Pije piwo. Zamyślony, ale zamyślony w taki sposób jakby szukał porządku w tych myślach. Smutny? Chyba nie, raczej zakochany i stęskniony,za każdym smsem promieniuje uśmiechem, ale...siedzi sam.
A może jednak potrzebował samotności? Samotnego piwa i samotnej lektury jakiegoś pisma, inaczej jego źrenice nie zachowywałyby się jak peryskop obserwujący wszystko ponad powierzchnią: z lęku, z ciekawości, dla bezpieczeństwa.

Lubię obserwować ludzi, w pubach, pociągach czy na ulicy. Ci, z goła obcy,są nam swym zachowaniem powiedzieć więcej o nas samych niż my sami sobie i o sobie. Taka behawioralna diagnoza siebie przez innych. Czasem każdemu z nas potrzeba takiego chwilowe piwa w scenerii: ja, piwo i szklanka. Czasem to chwilowe piwo trwa tyle co namalowanie jednego obrazu, czasem tyle, co dwa spektakle Jandy obejrzane na DVD przy tym malowaniu, a czasem obraca się ono w tydzień, czy miesiąc. Picie mentalnego piwa w samotności przez miesiąc. Mentalne wyciszenie i ucieczka od świata, układanie puzzli z własnych myśli. Trwa to tym dłużej im więcej pudełek puzzli mamy rozsypanych; ja mam ichdość dużo.
Wczorajsza rozmowa z Roztańczonym Gregiem:
- zgadnij w którym uchu mi dzwoni?
- nie wiem.
- no zgadnij.
- w lewym?
- skąd wiedziałes?
- nie wiem.
- to chyba dobrze, że zgadłes.
Inna rozmowa, a w zasadzie spostrzeżenie klientki: "lubię do Pana stanowiskaprzychodzić, tu zawsze jest tak sympatycznie i ciepło, a pan zawszeuśmiechnięty,... jak ja".
Cóż, i jak tu nie obserwować jak nie zafundować sobie tego mentalnego piwa ciszy, choćby raz na jakiś czas.
Zbieranie rozsypanych puzzli, hmm..., to jakby pójść za Janem: "na początku było słowo...", ja natomiast mam w głowie cos co było jeszcze przed słowem, jednym słowem wielki wybuch.

Moje samotne piwo, mimo że odbija się na przyjaciołach niekiedy, jest cudowne choć wymaga odrzucenia pretensji tych wspomnianych. cudownie jest czasem usiąść wśród ludzi, ale tak obok i tak daleko, że samemu, usiąść samemu ze sobą w środku. Potem przy piwie ułożyć z puzzli słowo i poczekać aż ciałem się stanie, choć mimo wszystko i tak najlepiej czuje się w chaosie.
Pozdrawiam piwosza z Szeptów.

Skąd taki nastrój? Pewnie spowodowany krakowską, mglistą aurą i własnym depresjogennym mieszkaniem przypominającym katakumby czy krypty wawelskie. Myślę, że jakby gen. Sikorskiego po ostatniej ekshumacji złożyli u mnie w pokoju to nie zauważyłby różnicy, klimat miałby identyczny: zimno, ciemno, ponuro, staro i wilgotno.

Z pozdrowieniami dla tych ostatnio zaniedbywanych, w szczególności Zety i gdańskiego Marasa3011

czwartek, 5 lutego 2009

szeptu, szeptu, szeptu noca i Jasna Panienka

Kolejny wieczór (wczorajszy) spedzony w Szeptach przy jazzie i moczopędnym złocistym napoju (ale zaznaczam skonsumowanym w ilościach nader rozsądnych).Dziś wieczór zapowiada sie podobnie tyle, że w szerszym gronie, tzn konsumpcja owego plynu nastąpi bowiem w toważystwie Roztańczonego Grega, deFolty i Blond Królika ( dla niewtajemniczonych Blond Królik to przyjaciółka de Folty, która cierpi na podobną przypadłość okulistyczną, co ja i pewna ex-posłanka z Samoobrony, podejrzewam nawet, że tym koniem i owsem mamy podobnie). Jak wspominałem wcześniej problemu z zabraniem koleżanki do Krainy cichomówiącej nie będzie od tzw koguciego wieczoru, spodziewam siedziś również powtórki z tańców godowych. Zastanawiam sie jednak czy to juz bedzie duet czy ponownie solówka barmana.
Swoją drogą mam dwa spostrzeżenia co do tego kazimierzowskiego miejsca: primo: zaczynam sie obawiać, że za chwilę mogę sie tam przenieść biorąc pod uwagę częstotliwość z jaką tam bywam oraz fakt wiszącej nade mną przeprowadzki, secundo: lokal ten powinien zmienić nazwę np na: "Wstep doFlirtu". Wyjaśniając tę drugą kwestię, sytuacja jest nieco dziwna, coraz częściej bowiem poznani przeze mnie ludzie, którzy gdzieś, kiedyś, jakos, opacznie, bezwiednie, czy jakkolwiek zaczynają ze mna flirtować widzieli mnie w krainie cichomówiących wcześniej i juz wtedy zwrócili na mnie uwagę......hmm. To nawet miłe, acz może okazać sie niebezpieczne.
Ale obawiam sie, iz dzisiejszy wieczór spedzony z trójka paranormalnych osób może skonczyć się conajmniej niejasno lub wręcz, co gorsza, nieskończyć wcale.



Od tygodnia, przeszło, nie byłem w teatrze, to straszne. Jednak zbliża się wielkimi krokami urlop, choć lepiej będzie powiedzieć, że został mu już jeden krok. Tym bardziej wybiore się do Bagateli na "Małe zbrodnie małżeńskie", w końcu inna obsada niż Janda z Fryczem więc tak z samej ciekawości, dla porównania, obawiam się tylko, że znając spektakl na pamięć będę mógł sie zapomnieć i recytować sztukę razem z aktorami. Troche byłobyto dziwne.
A'propos teatru, moja lubelska najwieksza przyjacółka Zeta ( teskię i sciskam najseksowniejsza żonę, matkę, nie powiem kochanke bo zabrzmi to conajmniej niestosownie) od wczoraj mierzy sie z wydarzeniem wielkiej rangi; nawiedzeniem kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Cały spektakl trwa tak dwa dni, wiem bo na kresach wscodnich czy lubelszczyznie odbywa się dośc czesto w rownomiernych odstepach czasowych. Taka sisusoida: obraz jest i go nie ma, obraz jest i go nie ma. Otóż, wieczorem dnia poprzedniego sąsiedzi wnoszą obraz do kolejnego domu śpiewając pieśni ku czci swiętej. Oczywistą i jakże prostą jest do wyobrażenia jest taka sytuacja, kilkanascie staruszek, dzieci, sasiedzi, znajomi i rodzina ze swieczkami wydający z siebie glosy na ksztalt spiewu co dalekim jest od śpiewu, Po czym obraz stawiany jest naspecjalnie uszykowanym stole (nie zeby jedzeniem, a kwiatami, płachtami materiałow w kolorach tzw maryjnych czyli przede wszystkim czymś, co zwie sie lilaróż, choć z punku widzenia świeckiego kolor raczej gejowski) i nastepuja kilkugodzinne modły i śpiewy. Nastepnego dnia nastepuje tzw, pozegnanie obrazu i odniesienie go do kolejnego domostwa.
Z całą pewnością jest to w dużej mierze sytuacja religijna, zachowująca jakaś naszą polską tradycję, szkoda tylko, że nie obywa się ona w środku tych wszystkich uczestników, w ich wnetrzach, trzewiach i duchu. Część widowni rzeczyscie bierze w tym udział jakby w teatrze, inna część uczestniczy w tym wyłacznie na pokaz przed sąsiadami, dla innych zupelnie niepotrzebne jest to wydarzenie w sensie tłumnego zlotu obcych, a wiekszość nie rozumie wypowiadanych, nieudolnie recytowanych słów, znajda się tez tacy którzy będą robili tzw, rybkę czyli poprostu poruszali szczekami udając, że cokolwiek wypowiadają. Dla mnie jako niepraktykującego katolika o pogladach zdecydowanie agnostycznych wszystkie te puste słowa i tlumy sa niepotrzebne, kazda taką chwilę lepiej jest przezyć samotnie, w srodku własnego jestestwa.
Mimo wszystko AVE.....nawet jesli to teatr

ps
W czasach mojego dziecinstwa kresy wschodnie nawiedzila kopia obrazy Matki Boskiej Kodenskiej, majac wowczas dwa lata wlazlem ksiedzu pod sutanne.....po latach kilku zostalem ministrantem

środa, 4 lutego 2009

SEKSMOTNOSC W SIECI

Od pewnego, dłuższego juz czasu niesamowitą popularnością cieszą się tzw,portale społecznościowe, typu: nasz plasa, randka.pl i tym podobne.Ostatniozdażyło mi się trafić na jeden z nich i nawet tam zalogować. Przedewszystkim z czystej ciekawości i chęci przegłądania tzw, profili. Portalemtym nie jest naszaklasa.pl; tam akurat nikt mnie nie znajdzie.Miłosne portale dla randkowiczów wygładaja identycznie, jak wczesniejwspomniany przeze mnie klub, tyle że sterczące kity uwidocznione są jedyniena fotkach, a przedmiłosna histeria wyraża sie tylko w opisach mniej lubbardziej soczyście wyrażonych; a z reguły mniej.Charakterystyka każdego z bywalców portali jest najróżniejsza, opisypocząwszy od; "nie lubie o sobie pisac, zapytaj" po takie zajmujace zapewnekartę A4 z pełnym uwzglednieniem uczuć, fantazji, wygłądu czy preferncji codo ewentualnego partnera ( w domyśle seksualnego). Opisy najczęściej nie dokonca zgodne z rzeczywistością, acz bardzo soczyste, niekiedy erotyczne czywrecz podniecające.Każdy z profili ma możliwość zamieszczenia zdjęć,choćzamysłem administartorów portali było aby właściciele zamieszczali własnezdjęcia jednakże z najczęściej jest wręcz przeciwnie. Skąd taka konkluzja?To proste; jakby conajmniej połowa osób na naszych ulicach wygładała jak cize zdjec to każdy z nas nie zakładałby profili w sieci, mało tego miałbyconajmniej dwuch partnerów tygodniowo (poza ty sam zamieściłem fałszywe).Z danych statystycznych (z okresu 3 dni mego bytowania na portalu):108 sztuk odwiedzających mnie7 pozytywnych komentarzy (negatywnych brak)5 osob zaprosiło mnie do tzw ulibionych4 zaproszenia na piwo5 zaproszeń na sex (z conajmniej dwuch wartoby było skorzystać)Z obserwacji kilkudniowych wynika, że najwięcej jest tam: erotomanówgawędziarzy, osób samotnych i sflustrowanych, czasem rzeczywiścieposzukujących ale najcześciej do seksu nocy jednej. Z reguły Ci najbardziejotwarci, bezpruderyjni, perwersyjni i bez zahamowań są najbardziej cnotliwi,a ci najbardziej cnotliwi chodzą z kazdym na lewo i prawo i żadneskrzywienia ani fizjologiczne ani polityczne nie mają tu nic do rzeczy.Myślę mimo wszystko, iz pomysł na takie miejsce w sieci, miejsce choćbywirtualnych spotkań, jest całkiem niezły. Wspaniale nadaję sie dla osóbmających skłonności do prowadzenia podwójnego życia, czy nie umiejącychwdrożyć poszukiwań w świecie realnym lub też dla tych z objawamischizofremii paranoidalnej, a obawiam się ze do tych i ja po troszę sięzaliczam. Każdy swoje miejsce mieć powinien.W związku z moja przypadłością zapewne zabawie na omawianym portalu jeszczekilka dni celem zapewnienia sobie rozrywki niskich lotów.Pozdrawiam wszystkich Profilowców

wtorek, 3 lutego 2009

TELEKAMERY, PRANIE I KRÓLIK Z CYTRYNĄ

W zwiazku z faktem, iz moja pralka uległa jakis czas temu autodestrukcji; zmarła, pracując do samego końca (dowcipna, nie? przestać działać w trakcie prania) zmuszony jestem nawiedzać co jakis czas Ciotkę Diu z conajmniej dwiema torbami nieświeżej konfekcji.
Wieczory tzw pralnicze związane są z reguły z czynnościami innymi, bardziej przyjemnymi. Wczoraj oprócz prania, w którym wyręczył mnie Roztańczony Greg, na stole zagościło wino, pieczony królik na słodko-kwaśno i kluski sląskie, zaś telewizja publiczna raczyła nas rozdaniem Telekamer. Boze, cóż to byłoza przeżycie....
Jakże olbrzymie było moje zdumienie, gdy biorąc do ręki pierwszy z brzegu program telewizyjny ujrzałem: TVP2, godz. 19.30 "Telekamery-czerwonydywan"....ale, że aż tak, żeby aż dywan, żeby aż czerwony, no i ze transmisja jak ktos idzie chodnikiem. "Cholera- pomyslałem- Cannes, Oskary??To nawet Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni tak nie ma".Jak to popkultura, "dzieła" tworzone dla mas, "dzieła" o niskiej wartości wdarły się na szczyty (pomijam tu mały wyjątek: kategorie z dziedzinypublicystyki).
Było sobie małoznaczące pisemko, ba..program telewizyjny, tzn gazeta zprogramem i tyle, a tu nagle Beata Tyszkiewicz namietnie płodzi doń felietony, a tu gala rozdania nagród na miare wielkiego świata. Tylkodlaczego nominowani są własnie tacy, tylko dlaczego najlepszą aktorką zostaje dziewczę nikomu nie zname grające w podrzędnym serialu. Niechciałbym tu wyjść na jakiegoś bufona, przecież też to ogładałem ale i tak uważam, że to święto komercji.
A'prppos tego typu wydarzen pamiętam jak wLublinie było otwarcie Lublin Plaza, to był dopiero kicz i pełna komercjalizacja życia. Wygładało to mniej więcej tak: setki reflektorów oświetlały ten budynek w najróżnorodniejszych kolorach, kolory zmieniały się, falowały, pląsały i błyskały, olbrzymie kolumny na zmiane wyrzycały z siebie dżwięki disco polo i Chopina, techno i Mozarta, jacyś dj-e, jakieś tanczące zespoły i wśród tłumu jednen przechodzień, a właściwie ona,skacząca z radości z powodu otwarcia sklepu.
Po tym wszystkim dziś w domu raczej obejrze po raz setny "Małe zbrodnie małżenskie" z ukachaną Krysią J.

BRYTYJSKI WEEKEND

Jakże miłe bywają powroty do normalności, powroty poweekendowe, zwłaszcza jeśli weekend w stopniu znacznym przyczynia sie do marskości wątroby, a i zbyt długotrwały stan lewitacji zarówno cielesnej jak i duchowaj nie jest wskazanym. Stan niniejszej lewitacji spowodowany był początkowo sobotnim wieczorem wspomniej. Wspomnienia z Kundlem (polski Brytyjczyk czy też raczej brytyjski Polak, jeden z najpozadniejszych facetów w tym mieście moralnego zepsucia)zakonczyły sie całonocną wyprawą do coconerii. Coconeria (nazwa znikształcona dla potrzeb bloga) to jeden z tych klubów świadczących o moralnym zepsuciu, pijaństwie tegoż miasta (choć są i gorsze miejsca) gdzie uczestniczy imprezy histerycznie, w alkoholowym amogu, z podniesionymi kitami niczym kalifornijskie wiewiórki biegaja, tańczą, usmiechają sie dosiebie szukając wielkiej miłości choć najczęściej jednocnonej. Zważywszy jednak na fakt, iż z miejsca tego wychodzi sie w godzinach zaawansowanego świtu to miłośc, o której mowa jest raczej miłością jednego poranka. Zasadzniczo wiekszość osób tam liczy na swój świt uniesień; mój świt pozostał świtem uniesień poalkoholowych.
Ckliwie mnie natchnął niedzielny wieczór rozpoczęty jakto ostatnimi niedzielami bywa w "krainie szeptów", gdzie dopijajać piwo słuchając jezzu,upajając sie kawałkiem "sweet dreams" w wersji jazoowej czekałem na Ciotkę Diu, Grega i de Foltę, którą namiętnie podwywał tamtejszy barman. Kogut ów,rzucał w kierunku naszego stolika wielce wymowne spojrzenia, jego źrenice błyszczały momentami do tego stopnia, że przyciemniona sala lokalu niejako ulegała nadzwyczajnemu rożświetleniu, zbieranie szklanek przez barmana przypominało wręcz taniec godowy wokół de Folty z naprężonym bicepsem,tricepsem, dwugłowym i całaresztą mięsiwa jakim barman dysponował, a malo tego nie było. W związku z zaistniałym kogucim wieczorem raczej nie powinienem miec trudności by de Foltę wyciągać do mojej ulubionej bohemowskiej knajpki.
Swoją drogą zabawnie wygłada taki prężący sie facet, epatujący wszystkimiswymi wdziekami jednocześnie, nie żeby dozować na zewnatrz swą estetykę, takpowoli, po drogu, pojedynczo czy parami ale wyrzucić wszystko naraz przedsiebie. Boże jak ja idiotycznie musze wygładac podrywając