piątek, 20 lutego 2009

A MOŻE NA WIEKI, WIEKÓW, AMEN

Żyjemy ze soba z różnych powodów, z miłości, z przyzwyczajenia, czy z wygody
(co chyba jest najgorsze), z przywiązania albo tylko dlatego, że nie możemy
żyć bez siebie. Poczatkowo wszystko jest piękne i nowe lub też piekne bo
nowe, nieznane, zaskakujące, zachwycające. Nic nam nie przeszkadza, nie
dostrzegamy wad, a jeśli ktokolwiek je dostrzega staje się chwilowym naszym
wrogiem. Każdy dotyk, kazdy sen, każdy seks jest odkrywczy, inny. Z czasem
rzeczy, które nam nie przeszkadzały stają się wielkimi kamieniami, juz nie
ziarnkiem grochu pod siedmioma materacami, a głazem bez materaca. Problem
polega na tym, iż tych grudek, groszków nie widzielismy na początku będąc w
stanie miłosnego upojenia. Żyjemy dalej. Nie jesteśmy już dla siebie
ucieczką, Mekką, stajemy się więzieniem, kamieniem o który się potykamay,
ledwo siebie znosimy, ale chcemy żeby tak było dalej. Aż w końcu z różnych
powodów przychodzi taki moment w życiu u wiekszości z nas, gdy zostawiamy
bliską nam osobę lub jesteśmy przez nią pozostawieni na pastwę losu. Powody
rozstania moga być najróżniejsze, najczęściej jednak określane mianem
niezgodności charakterów. Ta niezgodność charakterów jest niczym innym, jak
tylko znudzeniem; znudzeniem seksem lub jego brakiem, znudzeniem monotonią,
znudzeniem oczekiwaniem na zmiany u partnera, które są najczęściej
nierealne.
Nadchodzi moment rozstania. Wykrzykujemy z z gardzieli słowa, których
wczesniej byśmy nawet nie wymówili, które wcześniej nie przeszłyby nam przez
myśl, nie wylęgłyby się w naszych zwojach mózgowych....czujemy ulgę.
Trzaskamy drzwiami, ktoś wychodzi z domu, ktoś zaczyna pakować walizki (acz
to już żadziej), jedno anektuje jedną stronę wspólnego domostwa, drugie
drugą. W głowie mamy jedno wielkie "WRESZCZIE". To nasze "wreszczie" szuka w
głowie racjonalnych mniej lub bardziej powodów, dla kórych tłumaczy swoje
istnienie, racjonalność swojego istnienia. Po znalezieniu przez "wreszczie"
owych przyczyn, własnego archefaktu, pozwalamy sobie na odczucie ulgi,
siegnięcie do barku po szklanke i butelkę wódki. pierwsza szklanka...czujemy
się odprężeni, druga...jestesmy wolni, z reguły kończy sie na trzeciej, po
której informujemy wszystkkich o swojej wolności. Ulga trwa nadal, mimo
wszystko z podmiesionym ciśnieniem i kołaczącym sie sercem idziemy spać,
sami, sami bo przecież wolni.
Dzień drugi. W jakiś niewyjaśniony sposób ulotniła się ulga, odzyskana
wolność zaczęła w nadmierny sposób ciążyć, a tym bardziej cieszyć. Wysłane
informacje do znajomych dnia poprzedniego są teraz korygowane.Tym razem
ogarnia nas przejmująca pustka. zaczyna się proces cierpienia, z jednej
strony nienawidzimy osobnika zajmującego drugą część niedawnego domostwa, a
z drugiej nie potrafimy sobie wyobrazić jego braku. W głowie mieszają się
nam najbardziej wyszkukane inwektywy z najwiekszymi wyznaniami tęsknoty. W
jednej chwili idziemy za Goethe'skim wyznaniem " dzieckiem jestem od dnia
narodzenia, starcem - mierząc ilością cierpienia". W ciagu jednego dnia
starzeją sie w nas trzewia z powodu braku łaknienia i pragnienia,
wcześniejsze trzy szklanki wodki zaczynają sie mnożyc, starzeją się emocje z
własnego nadmiaru i własnej sprzeczności. stajemy się starcami we własnych
oczach.
Przychodzi wieczór, osobnik nie wraca zbyt długo, mimo własnej wolności acz
bez jej odczuwania, zaczynamy rwac włosy z głowy, wyobrażając
najstraszniejsze rzeczy. stajemy sie niewyobrażalnie zazdrości, nienawidzimy
ale krwawimy mysląc, ze teraz, że w tej chwili przed osobnikiem rozchulają
sie jakieś uda, dotykaja jekieś piersi. Śmierć osobnika byłaby wówczas mnie
bolesna.
Dzień trzeci. Osłabieni własnymi przyćiami, brakiem pokarmu ciepła cierpimy
nadal, acz spokojniej. Chwilowy spokój naszego wnętrza miesza się z jego
całkowitym rozedrganiem, momentami roztrzesieniem. Emocjonalna sinusoida.
Wszechogarniająca apatia. Przypominamy sobie za szkoły mickiewiczowski
mesjanizm; "nazywam sie milijon bo za miliony kocham i cierpie katusze" i
wydaje się on być całkowitą pomyłka, nasza zdolność ogranicza się do
kochania jednego osobnika i katuszy za czy przez jego samego. Przeżywamy
własny, prywatny mesjanizm. i tak przez następne dni.
Dni kolejne, bardzo kolejne. emocje opadają, narasta nienawiść. Szukamy
wspomniej takich, które rozweselaja nam oblicze lecz nader niespodziewanie
łamiemy je tymi złymi.

Cała scena rozgrywa się w ciągi jednego, może dwuch tygodni, są decydujące
dla całkowitego podziału domostwa pomiedzy dwóch osobników lub jego
ponownego połaczenia. Najwazniejsze- podjąc właściwą decyzję.

Obciążyłem się emocjami przyjaciela, obciązenie to jest jedyną rzeczą jaką
mogę mu teraz pomóc, jest ciężkie i tak dużo dajace, że wolałbym dźwigać je
z nim lub nawet za niego. Walizki, przeżyć, żalu, rozpaczy ponieść chce się
dlatego by komuś się nie wyciągnęły ręce do podłogi, choć to jego kawałek
podłogi.

W tym tygodniu przeżyłem dwa roztania (w tym jedno przyjacół) oraz
zwolnienie męża z obowiązków domowych przez wygnanie z domu. To sporo. Mąż
wrócił do domu, a przyjaciele?....trzymam kciuki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz