wtorek, 17 lutego 2009

SŁOIK Z OGÓRKAMI KISZONYMI

W jedną z weekendowych nocy obudziłem sie nie we własnym łóżku. Stwierdzam,
że czasem każdy powiniem pospać, zaznaczam, zasnąć w łóżku innym niż jego
własne, zwłaszcza że własne okazuje się być czasem zbyt ciasnym. Zmiana
miejsca conocnego położenia spowodowana była reakcją na własne jak i osób
trzecich acz bliskich, nazwijmy to, zaburzenia emocjonalne popularnie
nazywane dołem, choć w tej sytuacji zdecywanie osadzonym na pewnych dość
osobistych podstawach i postawach.
Przebudziłem się w atmosferze dość sporej niedyspozycji psychofizycznej
objawiającej się lękami, niewyobrażalną checią spozycia czegokwiek, co
byłoby jakimkolwiek płynem oraz z dość duzymi dusznościami. Otwierając usta
czułem natychmiastową wszechogarniającą pustynię, której wędrówka po mojej
jamie ustnej rozpoczyłała się już od gardzieli i nie pozwałała nabrać, jakby
mogło się wydawać, dość wystarczającej ilości powietrza. zamknawszy usta
postanowiłem uruchomić nozdrza jednak i te stawiały opór jakby zapragnęły
nagle poczuć chęć doznania czegoś, co należało sie wyłacznie mnie czyli snu.
Zacząłem nozdrzom swym tłumaczyć, iż to nie im należy sie ten błogi stan, że
nie są one tym moim organem czy narządem, wręcz jednie częścią narządu,
któremu należy się sten błogi stan ukojenia w ramionach poduszek, pierzyn i
prześcieradeł, mało tego nie może być im nawet dane by się jakkolwiek
przykryć, abym ja dalej był w stanie funkcjonować w takim stanie by one
mogły swobodnie poruszać swymi wachlarzami (raczej niemalymi biorąc pod
uwage wielkość mojego nosa) wciągając i wypuszczając powietrze. mimo
usilnych starań i tłumaczeń nadal ilość powietrza jakiemu zezwolono wkroczyć
do moich dróg oddechowych było zdecydowanie za mała.
Poczułem się jakby mnie ktoś zamknął w za małym słoiku i zakręcił, zacząłem
myślami swymi ocierać się o szklane ściany i nagle pomyslałem, ze i ja i
wielu innych dość często zamyka sie w takim słoiku, niekiedy z własnej woli,
a innym razem z przymusu, przyzwyczajenia, lęku czy obawy. Czasem mamy
ochote, potrzebę opuszczenia słoika by nabrać pewności, poznać nieznane,
opuścić znane. Czesem chcemy opuścic go żeby sie na chwile zachłysnąć (ja
zachłysnąłem sie Krakowem choć czasem z zniesmaczeniem zarazem) chocby na
chwile, gorzej jednak gdy ta chwila trwa zbyt długo. Czasem chcemy z miłości
do słoika i własnych przyzwyczajem byc w nim tak długo jak się da mimo że
otarcia od zimnych scian są zbyt widoćzne na ciele i umyśle..W gruncie
rzeczy słiki są różne, różni są też słoikowi mieszkańcy. Można zmienic
słoik, można też zmienic jego mieszkanców, a można również poluzować
nakętke, byle tylko nie za bardzo.
Rozmawiałem dziś ze swoją lubelską PRZYJACIÓŁKĄ (rozmowa odbywała się drogą
elekroniczną), spowodowała ona po części ten wpis. Pomyslałem sobie, że mimo
wszystko dla wielu przeżyć, uczuć warto niekiedy pozostać we własnym słoiku,
byle tylko otarcia ograniczać do miminum. Ogórki kiszone też siedzą tam
ścisniete, ale siedzą, maja coprawda pachnący koper, ale również czosnek
(choc ktos mi ostatnio powiedział, ze ten jest afrodyzjakiem, ale chyba nie
jego woń wydobywająca sie z trzewi przez usta). ja spróbuje posiedzieć
jeszcze w słoiku i zrobić troche miejsca, wpuścić powietrza, nie jest
jeszcze taki najgorszy Droga P. może jednak warto???

1 komentarz:

  1. samo się nasuwa, że wszystko zależy od tego czy: ogórki były wsadzone świeże i jak dobrze (a może źle) zostały zawekowane te słoiki.
    ciasny, jednak własny (unikam powiedzenia "ale") ;-))))

    OdpowiedzUsuń