poniedziałek, 15 listopada 2010

LOKALNE INTERAKCJE

Bus na trasie do stolicy. Przepełnienie pasażerami wracającymi po tak zwanym długim weekendzie. Duszno. Specyfika małolitrażowych pojazdów autobusowych polega na fakcie posiadania klimatyzacji, która z reguły jest nieczynna, sam fakt jej posiadania wyklucza możliwość otwarcia okien, a tym bardziej posiadania przez nie samego uchwytu otwierającego, co powoduje ogólny ścisk i duchotę. Mini transport dalekobieżny. Pewien barczysty jegomość, zapłaciwszy dużo wcześniej za bilet na przejazd wszedł do środka pojazdu wyprzedzając w drzwiach starszą panią, no może taką w średnim wieku. Przełożony pojazdu jakim jest kierowca wytłumaczył, iż ów delikwent wcześniej zapłacił za bilet ma pełne prawo wejścia do owego ruchomego przybytku. Wcześniejsze i szybsze wejście barczystego jegomościa ewidentnie spowodowane było jednym celem, chęcią, czy raczej przyzwoitością społeczną zwolnienia, wcześniej zajętego miejsca. Miejsce zajmował bowiem pokaźnych rozmiarów plecak, przynależności owego pana.
Zanim zdążył począć realizować swój cel, zanim uczynił to co miał w zamyśle swym uczynić, jej mość pani w średnim wieku rozpoczęła sarkastyczny dialog:
- a plecak zapłacił za bilet, że tak siedzi?
- Zapłacił, a Pani zapłaciła?- żartobliwym pytaniem odpowiedział jegomość, ukazując swą twarz z przemiłe i sympatycznie rysującym się na niej uśmiechem.
Delikwentka, zupełnie nie zważając na uśmiech i żartobliwy ton odpowiedzi zaintonowała monolog w mniej więcej w takim stylu:
- ja zapłaciłam i nie zamierzam stać przez Pański plecak. Co za ludzie? Bagaż do bagażnika, a nie na siedzeniu i razem z ludźmi. Ja ma zamiar siedzieć jeśli już zapłaciłam....
W takcie tej całej wypowiedzi, przepełnionej buntem przeciw plecakowi, właściciel owej kości niezgody spokojnie, przestawił wiadomą rzecz na miejsce jej właściwe jaką jest podłoga pokładu środka transportu. Oburzona Dama kontynuując swój monolog stwierdziła:
-... nie dziwota, że ta Warszawa wygląda jak wygłąda skora tam tacy ludzie...
- Wie Pani ja w Warszawie tylko przejazdem jestem, a Pani jest jaka jest – odpowiedział chłopak.
Oboje siedli na podwójnym siedzeniu autobusowego fotela, on w sposób gentelmeński przepusćił ją by spoczęła przy oknie, po czym sam usiadł od brzegu. Pani cos mruczała pod nosem, coś co dla mnie już było mało słyszalne. Jegomość skwitował sytuacje jednoznacznie:
- wysiada Pani pierwsza, żeby przejść trzeba będzie użyć słowa przepraszam.
Pani umikła, nastała cisza, może zrozumiała.
Takiej to oto świadkiem interakcji międzyludzkiej byłem, świadkiem braku zrozumienia i braku obserwacji, braku obopólnego dialogu. Widać to w naszym społeczeństwie na wyższych szczeblach, na szczeblach mediów, władzy i polityki ( choć wszystkie one się zazębiają). Każdy kto z Warszawy jest zły dla małomiasteczkowego światopoglądu, każdy czyjego intencje ubiegniemy, nie znając ich, też należy do tych niedobrych. Chcemy z jakiegoś powodu widzieć zaczyn, rozsypaną mąkę po stole i podłodze wokół stołu, nie zaczekamy na pieczenie chleba z tego zaczynu bo łatwiej wszcząć awanturę niż odczekać na upieczony chleb. Lepsza dla relacji jest rozsypana mąka, rozbite jajko, plecak na autobusowym fotelu, niż wspólne wypieczenie chleba, niż gentelmeńskie przepuszczenie na stołek po uprzednim zdjęciu plecaka. Dyskredytując innych, dyskredytujemy siebie. Robimy to na wysokim szczeblu władz, jak również na szczeblu poniżej i niżej, na własnym. Wcielamy własny słowotok bez słuchania racji innych nazywając to dialogiem. Mówimy sobie: „nazywam się legion bo jest nas wielu”, a tak na prawdę jesteśmy sami, każdy z osobna.
Za kilka dni mamy wybierać władze, które będą nami rządzić przez najbliższe cztery lata, wybierać władze lokalne, co to mają znać nasze sprawy i problemy. Ja z tych wyborów, z uwagi na „życzliwość” ustawodawcy jestem zwolniony, a szkoda. Ale inni pójdą wybierać, szkoda, że w większości uczynią ten ruch w ramach busowej niewiedzy, nieobserwacji i braku chęci do dialogu.
Dwa miesiące temu pewna z gazet opublikowała badania statystyczne według których wynikało, że 46% obywateli nie zna kandydatów, ani struktur do jakich maja wybierać swoich reprezentantów, reprezentantów w założeniu tych najbliższych własnemu otoczeniu. Co gorsza około 6% obywateli stwierdziło, iż są to wybory parlamentarne. Cóż nasza świadomość społeczno-polityczna sprowadza się do faktu: jeśli na bilbordach nie pojawia się „Biedronka, czy MediaMart” tylko odmłodzona photoshopem twarz premiera lub inne bardziej smutne twarze to znaczy, że śą to JAKIEŚ WYBORY. Świadomość taka jako taka, raczej nijaka.
W sytuacji wyborów prezydenckich, sprzed kilku laty, dwukrotnie media brały pod uwagę jako kandydata byłą pierwszą damę t.j. Jolantę Kwaśniewską. W najbardziej ekstremalnych sondażach dawano jej ponad 70procentowe poparcie społeczeństwa. Dlaczego? Bo była krok za mężem, bo była jego autentyczną szyją, bo miała klasę, bo znała języki, bo ładnie jej było w kapeluszach? Bo? Twarz Jolanty Kwaśniewskiej stworzyły media, fundacją i sztab specjalistów. Gdyby została prezydentem, lub jak to jest w modzie prezydentką stała by się archetypem matki, opiekunki, kochanki i damy. Kogoś, kto w telewizji uczy równo składać pościel i jednocześnie prowadząc fundację odwiedza chorych i poszkodowanych, ciemiężonych. Gdyby Kwaśniewska została prezydentka , to co robiłby Aleksander? Ona jako pierwsza dama szła za nim krok w tyle, będąc jednak na równi, on musiałby na równi iść jako pierwszy kawaler i odwiedzać odziały chorych na zakażenia tropikalne jeśli nie izby wytrzeźwień.
Polacy nie potrzebują polityka, chcą wolności z czuwającą nad nimi matką, opiekunką, co nauczy zachować się przy stole, co pokaże jak się pokazać.
A ja myślę, że powinniśmy znaleźć sobie matkę, czy ojca na szczeblu lokalnym z umiejętnością rozmowy o nich i o nas, na przystanku i w busie, z poczuciem właściwych pytań, okazywania swych potrzeb. Niech uczy wiązać krawat, czy składać pościel ale niech załata dziury w drogach.
PS
W założeniu miałem nie poruszać tematów, stricte, politycznych ale gdyby kiedykolwiek ktoś miałby nazwać mnie felietonistą to mogę. Felietonista jest jak błazen królewski: śmieszny ale ma więcej wolności by ją wykorzystać do wypowiedzi, głupi ale dosadny.

niedziela, 14 listopada 2010

BOŻONARODZENIOWA MASA SOLNA

Biorąc pod uwagę, iż już po zaduszkach telewizja poi nas reklamami ze św. Mikołajem, choinkami i kolendami postanowiłem zamieścić nieco swoich rekodzielniczych prac. Można zamówić, zakupic lub poprostu obejrzeć.

poniedziałek, 1 listopada 2010















Papież Bonifacy IV w dniu 13 maja 609 roku święcąc panteon ogłosił dzień 1 listopada świętem Najświętszej Marii Panny i Świętych męczenników. Grzegorz IV w 835 roku zarządził ów jesienny dzień Dniem Wszystkich świętych, w rozumieniu Kościoła, dniem wszystkich dopuszczonych do zbawienia, niezależnie od papieskich dekretów kanonizacyjnych, czy osobowych ról odgrywanych w modłach i litaniach. Po prostu wszystkich, tych nazwanych i tych bezimiennych. Dzień Wszystkich świętych i dzień zaduszny (zgodnie z tradycją, ten drugi jest ofiarowanym co nie dostąpili zbawienia, czekają wciąż na jego dostąpienia), lubię te dwa dni, a może lubiłem do teraz. Czas zadumy, refleksji i ciszy. Nie są to, tak naprawdę dni przepełnione smutkiem i żałością, nie jest to kolejny pogrzeb, dawno już pochowanych. To czas do zastanowienia się nad sobą i poczuciem własnego miejsca we wszechświecie, zastanowienia bardziej nad życiem niż nad śmiercią. Dzień ciszy ze sobą w towarzystwie już nieobecnych. Ale...
Ale ostatnimi laty sprowadzamy nasze małe filozofie, przemyślenia, radości i smutki do roli innego podmiotu aniżeli tym, jaki im jest z istoty ich rzeczy pisany. Nasze emocje, odczucia stają się podmiotem handlu, komercji i zarobku. W walentynki handlujemy swoimi romansami, miłościami, nadmiernie kupując i ofiarując różowe serduszka z tektury, W Zaduszki kupujemy stosy sztucznych kiczowatych chryzantem, róż, lawendy i innej maści plastikowego zielska. Nie byłoby w tej sztucznej zieleninie nic złego gdyby nie to że zapominamy do czego służy cmentarna ławeczka. Nie chcę tworzyć katolickiego moralitetu, chciałbym tylko żeby pamiętać o atmosferze święta refleksji i metafizyki i filozofii. Chciałbym nie widzieć jak ktoś na cmentarzu zapala papierosa, bo po prostu nie przystoi, jak nie dźwięczy mu komórka, bo zwyczajnie nie wypada, bo dziecko ma prawo maczać palce w wosku, bo dorosły może w końcu powolnie zamilknąć, a każdy poczuć woń parafiny i prawdziwie urosłej chryzantemy, odnalezienia tego, co gubi na co dzień, czymkolwiek by to było.
Już od piątku Kraków opanowały tzw. Halloweenowe zabawy, przez miasto przeszedł szturm kościotrupów, zombie, dziwaków, duchów i alkoholicznie żywych śmierci z plastikowymi kosami. Jak bardzo nie nasze to, jak bardzo naciągane. Nie mam nic przeciwko, bawmy się cudzą tradycja ale nie zapominajmy o własnej, bawmy się i łączmy umiejętnie swoje i cudze, ale niech refleksja będzie własną, a nie zapożyczoną, a nie skacowaną.
Łącząc się z wyznawcami haloween o północy z dnia 31 października na 1 listopada obejrzałem po kilku latach „Noc żywych trupów”, ale pierwowzór, ten z 1968 roku, który już nawet nie straszy, a bawi swą naiwnością. Filmowy klasyk i nie klasyczne zachowanie. Odrzuciłem dynię ze święcącymi oczyma i zupę dyniową, tylko świece i horror z dawnych czasów. Dziś odwiedziłem cmentarz Rakowicki, krew w żyłach zmroziły znicze z rzeźbionymi maszkaronami, lampki z aniołkami, lampki elektryczne, kicz za kiczem, więc i refleksja kiczowata. Pomijając to wszystko uczciłem pamięć tych, którzy cos na mnie wywarli: Modrzejewska, Kossakowie, Matejko, Mechofer, Daszyński, nie znalazłem tylko w ciemnościach miejsca spoczynku Grechuty. Ilość spacerujących nie dała możliwości do zastanowienia, to znalazłem na skrzyżowaniu ulic: Powstańców Wielkopolskich i Limanowskiego, gdzie jest dwustuletni cmentarz o który nikt nie dba, który ma akr powierzchni i gdzie grobowce sama się otwierają, postawiłem świeczkę tam gdzie nikt już nie stawia.
„Płynący czas, pełen uroków i złud,
Stężał dla Was umarłych, w niepotrzebny lód..,
Błyśnie Bóg, lód odtaje,
Bo któż, tu czy gdzie indziej, nawrót wiosny wstrzyma?
I czas popłynie dla Was poprzednim zwyczajem,
Gdyż nie jest wieczną nawet najgwiaździstsza zima...”
(Pawlikowska-Jasnorzewska)