czwartek, 28 maja 2009

ग्रोस्ज्की इ RÓŻऐ

16. czerwca ponowne turnee po Krakowie Jandy, tym razem z „Dancing’iem” wg Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej, podobno wzbogacony o utwory, których nie było przed dwudziestu laty w składzie występu, a tym samym bardziej spektakl stal się bardziej ujmujący, dołujący. Cóż, bilety jeszcze SA, może się wybiorę. A’propos autorki wczoraj natknąłem się na iście „jej” wiersz:
„Lidia, dostając co dzień kwiaty od Sylwestra’
czarno-modre irysy i bez purpurowy,
sprawiła sobie na nie wazon kryształowy.
Jest wazon, gdzie Sylwester?
Zwiał innymi słowy.”
Przypomniała mi się w tym momencie krótka lidiowo-sylwestrowa historia mojej pewnej znajomej. Otóż, znajoma ta poznała niejakiego młodzieńczego Sylwestra zupełnie przypadkiem, acz nieco nieostrożnie i jakby natarczywie. Sylwester był ostrożny przez dłuższy czas, choć i zaczepny niekiedy. Oboje w swej nieostrożności, choć pięknej ostrożności, napawali się uczuciem, wymiana smsowych myśli, telefonicznymi rozmowami. Widzieli się ledwie kilka razy i to nad wyraz krótko, a te razy wprawiały w stan uniesień, podniesionego ciśnienia w krwioobiegu, drgań rak i kolan u obydwojga, przynajmniej tak im się zdawało, a na pewno jej. Ona chciała iść na żywioł, a młodociany sylwester? Początkowo tak, a potem jakby mniej.
Nie pomagały wyjaśnienia typu: „on jest z innego świata. Ty zamkniesz się we własnej samotni, żyjąc w artyzmie, z rękoma w glinie i z kołem garncarskim, z Mozartem i Brellem zarazem, a on? W przydrogim garniturze pogna za karierą stwarzając pozory, a samotnie Twoją odwiedzi, gdy bywanie w niej będzie oznaka pozycji, luksusu”.
Sylwester, jak Sylwester: wino, szampan i fajerwerki, nic poza powierzchowną sylwetką i strachem w oczach, jak inni krakowscy, bez różnic. Jakby dla porównania postawić go obok innych sylwestrów z krakowskich ciemni nie znalazłby raczej różnicy. Cóż, facet ale gorszy choćby ode mnie. A my, faceci to tchórze, uwij nam gniazdo, to zanim zamkniemy drzwi już będziemy chcieli uciekać, ale Sylwester mógłby zabić Lidie, a ona nie chciałaby innego mordercy.
Sylwester uciekł po 4 tygodniach, przeszkadzała mu rzekomo prawda, uciekł tak jak się pojawił, niespodziewanie, rzucając w międzyczasie własnymi emocjami. Lidia cztery tygodnie sypiała z telefonem, po których się uwolniła, a wolność ta była dla niej przykra. Nie złamała swych dwóch zasad, i dobrze, czułaby większą gorycz.
„Dla błękitnego ptaka nie chciej złotej klatki,
A jeśliś ją już kupił, i diabli cię biorą,
Widząc ptaka na dachu – wyznajże z pokorą,
Że Twój błękitny ptaszek
Zwykłą jest sikorą.”
A moja znajoma???, hmm, Lidia siedzi patrząc w zdjęcia sikory i wciąż odkurza złotą klatkę…czeka.


Z pozdrowieniami dla pseudogóralki z pseudogór.