poniedziałek, 31 stycznia 2011

Z LISTÓW MAURYCEGO VII

Droga Nino, choć nie wiem, czy tak powinienem się do ciebie zwracać. Zależy jak podejść do słowa „droga” bo kosztowałaś mnie dość dużo.
Wiesz, czasem jest tak, że wydaję ci się, iż znasz kogoś na wskroś, ale wszystko co poznajesz wydaje się być później wierutnym kłamstwem. Wszystkie czułości, ukrywane namiętności, chęć bliskości uciekają w tempie szybszym niż przewidywalne, a wszystko spowodowane odpowiednio wyszukanymi wymówkami na kształt racjonalnych i rozsądnych rozwiązań. Ucieczki na siłę i usilne zobojętnienia pod hasłem: bo tak lepiej. Ale „bo tak lepiej” staje się nie do zniesienia. Patrzę na Ciebie wiedząc, że nie mogę patrzeć w ten sposób, odwracam wzrok bo tak lepiej. Tęsknię i przykrzy mi się, dotykam Cię myślami, moje dłonie błądzą po sobie zamiast po Tobie bo tak lepiej. I coraz mniej czuje, coraz mniej chcę, coraz bardziej nienawidzę bo tak lepiej, bo to jak wybrałaś nie dopuszcza innej reakcji
Wiesz, myślę, ze ktoś, kto nie ucieka przed kimś, po prostu nie jest go warty. Ktoś kto ma zbyt ulotne uczucia i zbyt płoche serce, nie powinien ich nigdy doznawać, a tym bardziej okazywać. Nino, z całego serca nienawidzę Cię, choć chciałbym pamiętać to, co najlepsze, wole pamiętać to co ostatnie, to pierwsze wprawia w zbyt dużą melancholijność i sprawia zbyt dużo smutku. Mam ochotę pisać cię z małej litery, jak najmniejszej i żałuje, że od imion tworzy się jedynie zdrobnienia. Ktoś powinien wymyślić również zgrubienia, na wypadek sytuacji odmiennej. Dziś moim największym marzeniem jest spotkać cię gdzieś na ulicy tylko po to żeby udawać, że cię nie znam, tylko po to by nie powiedzieć: dzień dobry. I chciałby cię tak spotykać co dzień, by co dzień nie poznawać i czuć jedynie satysfakcje z tego niepoznawania.
Pisze całkowicie nieskładnie, zupełnie bez polotu, bez składni, interpunkcji i jakoś niegramatycznie, myślę, że gdyby dać to komuś to przeczytania to byłoby nawet pozbawione dykcji i interpretacji, było odczytane głosem kościelnego lektora bez jakiejkolwiek emocji. Nawet list o miłosci do Koryntian byłby zupełnie nieczuły, wydukowany jak formułka. Wiesz, dalej z tobą rozmawiam ale już małymi literami, złość i obojętność ogarnęła te wieczorne monologi i czasem tylko pozostaje chęć uczynienia przykrości, nie tyle fizycznej ile wszechogarniającego bólu duszy. Dobranoc nino.
Maurycy

środa, 19 stycznia 2011

Z LISTÓW MAURYCEGO VI

Droga Nino, pewnie pisze trochę nieskładnie, jest środek nocy, a ja wróciłem właśnie do domu. Z lekka się upiwszy z kompanami, którym niegdyś mógłbym się Tobą chwalić, nie mogłem. Choć w zaskakujący sposób pytano o ciebie, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. Zaskoczyło mnie to, że w jakiś dziwny sposób dla innych, a wiadomy tylko mi jesteśmy postrzegani oboje: ja i Nina, Nina i ja; oboje ale nie razem. Ale było tam obrzydliwie nudno, bez Ciebie, Nino, nudno się idzie do ludzi, z Tobą jakoś raźniej i przyjemniej.
Stwierdziłem, że mogę Cię kochać lub zupełnie nienawidzić. Obojętność jest mi zupełnie obca w stosunku do Twojej osoby. Postanowiłem więc kochać Cię zupełnie po cichu, tak jakoś w środku i z najmniejszymi emocjami, to trudne gdy jednostronne. A swoją drogą, nawiązując do tego, co mi kiedyś powiedziałaś o cierpieniu czyimś. Nie pojmuje jednej rzeczy. Jeśli i tak wiadomo, że cierpienie przyjdzie to po co, na licha, je celowo i specjalnie przyspieszać, skracać chwilowe szczęście by czym prędzej osiąść na nieszczęściu. Czyż nie lepiej by chwila po prostu trwa tyle ile sama tylko zechce, by odeszła kiedy odejdzie, a nie na siłę wyganiać ją za drzwi?
Dobrej nocy, Nino, ja się jeszcze napije, po alkoholu lepiej się śpi i mniej z Tobą rozmawia.
Maurycy

sobota, 15 stycznia 2011

Z LISTÓW MAURYCEGO V

Nino, nie ma Cię tak długo, że zaczynam się zastanawiać, czy oby naprawdę Cię doświadczyłem, czy w ogóle mogłaś mi się przytrafić, może to był jakiś omam, nieświadoma ułuda, czarownica, gusła lub Bóg jeden wie co takiego. Bo jak wytłumaczyć sobie fakt zaistnienia w jednej chwili tylu pięknych rzeczy jednocześnie i tyle niezasłużonego szczęścia, nie może to w jednej chwili spaść na człowieka. Tera we mnie milczenie, a wokół tyle hałasu, który chce w jakiś sposób zignorować, hałasu który na siłę chce przerwać moje milczenie. Chowam się pod kołdrą by nie widzieć tego hałaśliwego świata.
Ty wiesz, że obudziłem się dziś rano z zupełnie innymi uczuciami. Obudziłem się zupełnie obojętny, pusty jak szklanka po piwie, tylko jakby umyta już. Byłaś mi zupełnie obojętna, zupełnie obca, wymazana, nawet nie rozmazana w pamięci, a wymazana całkowicie, jakby te kilka miesięcy szczęścia zupełnie by się nie wydarzyło. Mój mózg ważył jakiś miligram, albo nie ważył wcale, komory serca nie miały arytmii, dygotały równomiernie, biły zwyczajnie, komory tak lekkie ale zupełnie puste. Przebudziłem się jak na kacu, a nie piłem zupełnie nic. Jak za dużo wypijesz to następnego dnia budzisz się pełna energii, wydaje ci się, że masz dostatecznie dużo sil i zupełnie nic ci nie zaszkodziło z dnia poprzedniego. Wstajesz, krzątasz się, zmywasz garnki i szklanki po imprezie, kapiesz, myjesz głowę, czeszesz włosy, golisz się (no, ty akurat się golić nie musisz). Jesteś lekka i pełna energii, złudnej energii. Rano cieszyłem się tą lekkością bytu bez uczuć. Ale ona mnie przerażała, nie mogłem przestać myśleć o tym, że jesteś zupełnie mi obojętna. I w końcu dopadł mnie ten realny kac, taki prawdziwy, hałaśliwy i realny. Zdecydowanie wole gdy mój mózg waży aż mi ciąży, a komory mojego serca nie są pustymi szklankami tylko bezpardonowo toczą krew, szybciej niż naturalnie. To wszystko przez Twoja nieobecność. Tak jak sama przyszłaś z nikąd, tak samo sama tam odeszłaś, a może sam Cię pognałem, sam już nie wiem. Nie skończę tego listu bo mi zwyczajnie żal.
Maurycy

piątek, 14 stycznia 2011

Z LISTÓW MAURYCEGO IV

Droga Nino, dziś całkiem przypadkiem znalazłem Twoje zdjęcie, takie zwykłe albumowe, takie co to się do albumu rodzinnego wkleja. Czarno-białe. Chciałbym mieć z Toba taki album, ze zdjęciami w nieprzyzwoicie sztucznych pozach. Natknąłem się na nie przypadkiem, nie wiem, szukałem czegoś, jakiś papierów, czy innych dokumentów. Leżało schowane. Jesteś na nim taka urocza. Twoja białoblada twarz oparta o dłoń, o takie gotyckie palce, skupione ze sobą, złączone wszystkie razem. Miałbym ochotę rozerwać ta Twoja palcową łączność i wedrzeć się własnymi miedzy nie, żeby podpierać ci twarz i głaskać. Wiesz, przecudnie wygłądasz na tym zdjęciu, trochę mizernie, nierozsądnie, melancholijnie, ale cudownie. Miałbym ochotę patrzeć na skryty uśmiech i wypełnić w nim wszystkie dołki i bruzdy. Całować, całować jakbym botoxem napełniał Twe wargi, aż ten uśmiech wypełni Ci twarz wokół całej głowy. Tak samo jak wcześniej patrząc na Ciebie żywą nieśmiało patrzyłem na to zdjęcie i chyba się czerwieniłem. Widziałaś kiedyś poważnego mężczyznę, który się czerwieni? Tak samo jak wtedy gdy byłaś tak i przed zdjęciem niepokoiłem się by spojrzeć, tam gdzie nie powinienem, tak samo nie odważyłem się dotknąć Twoich obojczyków między którymi robi się tak słodkie wgłębienie. A od tego wgłębienia już tylko dekolt, odkryta szyja, na wpół przysłonięte ramiona po których chciałbym Cię całować. A za tym przemiłym wgłębieniem... granica, której mi nigdy nie można było przekroczyć i tylko myślami mogę osiągnąć Rubikon i rzucić się na kolana i krzyczeć: „kości zostały rzucone”. Ale i klęczenie i krzyk mój nie sprawi, że będę Twoim cezarem, a ty moją Kleopatrą. Choć gdybyś kiedyś zechciała nią być, sam będę Ci w bańkach przynosił Ci kozie mleko, może nawet w swej nieposkładaności nauczę się je doić (te kozy). Tylko, błagam, kąp się w tym mleku w tej koszulce, żebym mógł sobie wyobrażać i nie widzieć zbyt dużo, bo ty nie chcesz pokazać, a ja nie mogę zobaczyć. Wystarcza mi te krople spływające po twojej koszulce, przylegającej do piersi, nawet jeśli ktoś by powiedział, że spływają niedoskonale, to dla mnie nie byłoby milszego widoku. Każda kropla stawałby się doskonałością bo byłaby na Tobie, spływałby płynnie po mokrych włosach, szyi i piersiach okrytych bawełna, okrążyłaby w połowie sutki i spadla do wanny rozbijając się o tafle wody. Powstrzymałem swoja męską chuć, chciałem zonazizować się myśląc o Tobie ale to by było ubliżające bardziej dla Ciebie niż dla mnie...zaprzestałem mimo pełnej erekcji. Położyłbym się z nią (ta erekcją) przy Tobie, razem ale z dala, by nie doknąć, uspałbym Cię i fantazjował jak spisz. Więc śpij, śpij bok a jakby osobno.
Maurycy

Z LISTÓW MAURYCEGO III

Droga Nino, nie pisałem do Ciebie od jakiegoś czasu. Sam nie wiem jak długo, nie datuje tych listów bo nie ma to najmniejszego sensu. Nie jestem nawet świadom faktu, jak długo to mogło być, może kilka tygodniu lub dni. Nie pisałem, zasadniczo starałem się nic nie pisać; zafundowałem sobie taka terapię przeciwko Tobie całej. Jak widać terapia nie dała pożądanego skutku, lub też ja nie chce takich skutków, zwyczajnie.
Zupełnie nie nudziłem się w tym czasie pozbawionym pisaniny do Ciebie. Nie można się nudzić myśląc o Tobie, a myśleć o Tobie można, naprawdę, w różnoraki sposób. Myślałem i chłodno, wręcz zimno i całkiem ciepło, myślałem zabójczo i opiekuńczo, sam sobie przeczyłem i swoim myślom, nawet jak próbowałem nie myśleć o Tobie, to myślałem jak to uczynić. A myślę wciąż zbyt intensywnie, zbyt szybko i tylko czasem zawieszam się w tej prędkości i wiszę nad jakimś Twoim obrazem.
Wracam do mnie, Nino, wracaj.
Maurycy

czwartek, 13 stycznia 2011

Z LISTÓW MAURYCEGO II

Droga Nino, mam nadzieję, że tam gdzie jesteś pogoda jest, co najmniej
zadowalająca. U mnie niestety szaro, pochmurnie i dżdżyście. Nadeszły
właśnie takie dnie, w czasie których, jak wstajesz to nie wieszczy dopiero
świta, czy to już mrok albo samo południe. Na noc zapowiadają mróz i
niebezpieczeństwo gołoledzi. W taki dzień odczuwa się jedynie pustkę, a po
takich, metereologicznie uczuciowo, nocach wewnętrzną gołoledź. Jestem dziś
zupełnie rozbity, nie potrafię skupić uwagi na niczym, skupić jej choćby na
kilkanaście sekund, acz podejmuje to wyzwanie, ćwiczę, staram się. Jutro mam
w planie skupić się na jednej rzeczy dłużej niż pół minuty. Gdyby moja walka
z tym brakiem skupienia miała polegać na tym by myśleć o tobie z całą
pewnością, bez jakichkolwiek treningów, zostałbym bez wątpienia mistrzem.
Cóż sprawa jest z goła odmiennej natury, zupełnie przeciwnej.

Dziś na ulicy, w samym środku, tego ostatnio jakże ponurego miasta,
zobaczyłem młodą kobietę. Droga Nino, cóż ja przeżyłem, nieomal dostałem
drgawek, jakieś palpitacje nawiedziły wszystkie moje trzewia, a nogi ugięły
się pode mną jak pod maturzystą, który czeka na moment swojego egzaminu.
Byłem przekonany, że to Ty, ale niestety nie. Chyba oblałem egzamin z
męskości. Zastanawiam się, co bierze górę nad czym w takiej sytuacji, w
sytuacji ewentualnego doznania Twojej obecności? Czy radość, którą miałbym
ochotę wykrzyczeć, czy paraliżujący strach, który wywołałby oschłość, butę,
czy nawet chamstwo. Stałem i patrzyłem na te kobietę, tak jakbym chciał
patrzeć na Ciebie. Ona smukła z chronicznym uśmiechem na twarzy, jak ty
niegdyś uśmiechałaś się do mnie. Tak szła szybko, niemal biegła, jak ty
kiedyś biegłaś do mnie. Zacząłem przypominać sobie wszystkie wspólnie
spędzone chwile, które uważam za szczęśliwe. Pamiętasz, Nino, jak próbowałem
uczyć Cię pływać? Ileż było przy tym śmiechu, ile zabawy. Jak boso
biegaliśmy po deszczu kradnąc ludziom kwiaty z ogródków działkowych by potem
je ofiarować innym. Kradzione kwiaty z radością, i radośnie podrapane ręce
drutami kolczastymi. Ile w tym było zabawy, wdzięku, radości i szczęścia...
chwilowego szczęścia. Nie myślałem wtedy, że tak szybko to minie.

Droga Nino, powinienem Cię przepraszać za mój niekontrolowany słowotok, moją
pisaninę i wieczorny bełkot. Zarzucam Cię taką ilością słów, że jestem dla
Ciebie męczący. Chwała najwyższemu, że przepraszać nie muszę. Bełkotu nie
słyszysz, a pisaniny nie przeczytasz. Pewnie za późno by teraz cokolwiek
mówić, trzeba było wcześniej, ale wcześniej się nie dało. Myślałem urzeczony
Tobą, że to zupełnie zbędne skoro jesteśmy, kiedy to minimum jestestwa mi w zupełności wystarczało. Ale to minimum obrócił się w minimum czasu.
Niewiele mieliśmy dla siebie czasu, a i spokoju w perspektywie nie było widać dla nas. Może za mało mówiłem i robiłem, ale to co robiłem dla Ciebie robiłem jak umiałem, prosto i po swojemu, może nieudolnie ale i do tego byśmy się przyzwyczaili. A dziś czuje się co najmniej dziwnie. Jakby mnie ktoś wrzucił w zupełnie inne ciało, miejsce, inny czas i życie. Mózg mi jakoś ciąży niesłychanie. Idę ulicą i mam wrażenie upadku mojej głowy i muszę się garbić żeby po nią sięgnąć. Ten świat bez Ciebie, jest jakby nie mój, jakby nie moje te sklepy, osiedla, tramwaje. Dziś wszystko, co robię, robię z Tobą, Nino.
Nie ma Cię i nie wiem gdzie jesteś, może to i lepiej bo w innym wypadku mógłbym rozbić namiot pod Twoim oknem żeby pod nim nie spać. Przyszło mi do głowy cos okrutnego. Gdybyś umarła, wiedziałbym, że Cie nie ma, wiedziałbym o beznadziejności mojej tęsknoty i jej bezcelowości. Ale Ty żyjesz gdzieś, nie ma Cię, a jednak jesteś, jesteś, a jakbys umarła, ale jesteś, jesteś beznadziejnie.
Droga Nino, strasznie tu nudno bez Ciebie, nikt nie zawraca mi głowy, nikt nie pyta o nic, tylko żona cos od czasu powie. Znalazłem twoja nocna koszulkę, będę z nią spał, jeszcze czuje na niej Twój zapach.
Nie chciałem być lub nie chciałbym być Twoim jakimś substytutem czy ekwiwalentem, ale nie chce żebyś znalazła inny. Śpij dobrze.
Maurycy

środa, 12 stycznia 2011

Z LISTÓW MAURYCEGO I

Droga Nino, wyjechałaś. Na dobra sprawę to jakby bez różnicy, jakby bez znaczenia. Jakby nic się nie stało bo przecież, jak patrzę to i tak odwracasz wzrok, choć czasem nie wiem czy nieudolnie czy perfidnie. Przecież jakby nic się nie stało bo twoje spojrzenie stało się tak obojętne, że więcej zainteresowania wzbudzam na ulicy niż wobec Ciebie. Ale nie ma Cię i czuje jakąś pustkę, choć brzmi to bardziej niż banalnie. I chyba tak banalnie się czuję.
Dziś po raz pierwszy pomyślałem, że jestem na wskroś masochistą, tęsknie do tego braku spojrzenia, tęsknie, a nawet tego braku nie ma i nie wiem, czy jeszcze będzie.
Dziś do pracy nie pojechałem autem, poszedłem na przystanek i wsiadłem w tramwaj, było tak pełno ludzi, osobników przeróżnych i żaden mnie nie zainteresował. Zresztą od dawna żaden mnie nie interesuje. Czytałem książkę w pozycji zasadniczej trzymając się jednocześnie barierki. Było tak ciasno i jednocześnie tak pusto. Wydało mi się to na wskroś przerażające. Zza okna było widać to miasto, jakby nie moje, obce, pełne ludzi, a wyglądało jakbym widział uzdrowisko po sezonie, gdzie tylko jakieś smutne niedobitki się pałętają się bez celu, szukając w Sopocie posezonowej smażalni świeżych ryb, lub jak sanatorium dla tych co to po prostu wpadają na chwile smutnej rozrywki. Niby słonce ale jakby szare bardziej niż żołte i te zaspy śniegu wydały się być bardziej brudne, szpetne wręcz jakby obrośnięte, porośnięte brunatnym włosiem, porostem.
Droga Nino, nigdy Ci tego nie powiem ani nie wyślę tego listu ale czuję się taki pobałaganiony, jakby ktoś rozerwał mnie na części i rozrzucił po twym prostym, zwyczajnym, acz przepięknym ciele. Cały jestem w kawałkach, a ty nie kwapisz się by sięgnąc po zmiotkę i zebrać to do kupy. Nie wiem, czy z lenistwa, czy po prostu z szufelki nie chcesz zgarnąć do kubła na śmieci.
Jest już późno, położę się obok żony i nie zasnę. Nawet nie wiesz jak to jest kochać dwie. Położę się i będę z Tobą rozmawiał w myślach, Wiesz Nino, to uspokaja na chwile przed zaśnięciem ale i męczy gdy nie chcesz słuchać. Ale taki monolog słów, których nie chcesz wysłuchać i lepiej żebyś nie słuchała bo wzbudzałoby to jakąś wdzięczność lub przymuszenie. Ale wiedz lubię do Ciebie mówić gdy zasypiam, myślę, że jeszcze Cię to interesuje. Spij dobrze i mimo, iż marze żebym ci się przyśnił to nie śnij o niczym, nie o mnie. Dobranoc Nino.
Maurycy

wtorek, 11 stycznia 2011

ZAPLACIŁEM 39.99

Droga Zeto, czasem wole napisać do ciebie tutaj, bo tak bezpieczniej, społecznej, spokojniej bo publicznie bo „ nie chce być tą Colombiną, co po nocach Pani się śni” (choć pisząc tutaj i tak do ciebie smsuję). Ale mniejsza z tym. Kupiłem dziś sobie książkę, oczywiście jak to ja, ktoś zupełnie nie na czasie i ten, co to ma nie równo pod sufitem poukładane, nie dokonałem zakupu czegoś na kształt powieści horrorowatej, czegoś co czytają wszyscy czyli w stylu: „jedz módl się i tańcz” czy cos takie. Odszedłem jednakże od felietonistyki, po tym jak poczytałem ostatnio wydawnictwa na wskroś feninistyczno-socjalne odechciało mi się zarówno tego typu literatury kobiecej, jak i ustępowania paniom maści wszelakiej miejsca w tramwajach. Wracając do tematu. Szukałem tej książki od jakiegoś czasu, ale nie mając czasu, odwiedzałem jedynie księgarnie tak zwane sieciowe, gdzie jej już, jak mi komunikowano nie było od dawna. I jak tak sobie szedłem do pracy, na tych swoich specjalnych butach do przemierzania pieszo 12 km dziennie (o tym już Ci wspominałem) wszedłem do księgarni. Boże jakbym się o 11 przed południem cofnął w czasie. Nie uwierzysz, acz wyobraź siebie. Otwieram ciężkie metalowe, brązowe drzwi, staje w tak małym, że żeby móc otworzyć kolejne muszę się cofnąć, pośladkami otworzyć te pierwsze i przejść przez drugie. Wchodzę do księgarni, podłoga wyłożona takimi płytkami, co to zupełnie nie różnią się od tych chodnikowych sprzed lat, całkiem zabłocona. Kilka lad, na których leży po kilkanaście pojedyńczych książek a za nimi metalowe półki tak samo puste, tak samo nie obarczone literaturą, jak te lady. A za ladą? Pan, jakby to powiedzieć, w sile wieku, z wąsem i w dziwacznej granatowopodobnej kufajce. Tylko kasa fiskalna zupełnie nie z tej epoki co księgarnia. Zapytałem ile kosztują „Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze”. Pan w kufajce odpowiedział, że nie wie bo jest tylko jeden egzemplarz na wystawie i poszedł sprawdzić. Jak już podszedł do witryny to powiedziałem od razu żeby już zdjął owo wydawnictwo z wystawy. Zapłaciłem, wyszedłem tak jak wchodziłem, tzn, męcząc się miedzy jednymi mocarnymi drzwiami w małym przedsionku, a drugimi. W tramwaju przeczytałem wstęp Magdy Umer, potem wracając w autobusie czytałem dalszą część, w domu jedząc smażoną kiełbasę czytałem dalej, nie dalej i dalej bowiem zacząłem się cofać do tego co już przeczytałem. Nie wiem, kiedy skończę czytać lekturę bo chyba będę się co chwila cofał. Znam jedno i drugie a właściwie ich twórczość od dziecka, ale nie znałem źródła utworów jakie pisali. Książka wyjaśnia wszystko, wierszem pisane listy, odpowiedz wierszem na wiersz, piosenka na piosenkę. Dwoje zakochanych i obserwujących świat.
Zeto, nie wiem jak ty, ale ja pamiętam jak umarła Osiecka, miałem 19 lat, kończyłem klasę maturalną, przygotowywałem się do matury, a w zasadzie udawałem przed rodzicami, że się uczę. Dla rozrywki już wtedy zgodziłem się zmywać naczynia, stałem w kuchni przy zlewie, na stole stał radiomagnetofon japońskiej firmy, zakupiony jeszcze w pewexie i wtedy w marcu zakomunikowali, że po ciężkiej chorobie zmarła Agnieszka Osiecka. Jeremi był dwadzieścia lat starszy i pożył jeszcze kilka lat dłużej. Mi od tamtej pory utknęła w głowie piosenka „Na zakręcie”. Moje pokolenie było bardziej wzruszone późniejszą śmiercią księżnej Diany, choć teraz Osiecką znają wszyscy.
Droga Zeto, po przeczytaniu kilka stron, uświadomiłem sobie, że uwielbiam obserwować ludzi. Zastanawiam się co robią i co myślą. Tak to jest zboczenie, bo nawet nad bliskimi zastanawiam się co myślą zwłaszcza nad tymi co mało umieją powiedzieć. Co dzień mojej trasy ma kilka miejsc przystankowych, w odpowiednich miejscach, a ściślej biorąc w dwóch zapalam papierosa, w odpowiednim miejscu na Kazimierzu rezygnuję z marszu i wsiadam w tramwaj, patrzę na ludzi. Patrzę na ludzi i obserwuję, mam wrażenie ze robię to ukradkiem choć czasem wydaje mi się, ze jestem na tym przyłapany. Zawsze przed wcześniej wspomniana księgarnia, jakiś Pan na siłę wręcza mi ulotki szybkich kredytów, początkowo je brałem, choć taki kredyt mi nie w głowie, ale brałem, on zarabia rozdając tę makulaturę to pomyślałem, że im szybciej rozda tym prędzej pójdzie do domu. Ale już nie biorę, ale on dalej dzień w dzień mi chce je ofiarować. Znowu jak wsiadam do „ósemki” tak po godzinie jedenastej, jedzie ze mną jakaś młoda panna, którą to można by zakwalifikować jako jedną z tych osiedlowych panienek, co im się wydaje, że są takie atrakcyjne, a w rezultacie wiele im brakuje do czegokolwiek. Ona, wyobraź sobie, nosi przy sobie dwa telefony komórkowe i rozmawia przez nie na zmianę, a wszyscy współpasażerowie wiedza, co robiła, gdzie była, dokąd jedzie i z kim umówiła się na kawę. Dziś zwrócił moja uwagę pewien delikwent, płci bardziej nie określonej. Ten ktoś wyglądał jak Lady Gaga, choć mimo, iż ona nie należy do najpiękniejszych, ten ktoś był zupełnie brzydszy.
Droga Zeto, Rudy Aniele, Redhead Angel (zupełnie nie wiem jakby to napisać z niemiecka, acz pewnie brzmiałoby to wulgarniej, mógłbym napisać z francuska, byłoby z klasa, ale ani niemiecka ani francuska nie było mi dane się nauczyć). Po obejrzeniu tego jegomościa lub jejmościny zacząłem zastanawiać jakim trzeba być fanem, żeby tak się spersonifikować, wręcz oszpecić. Tak jak lubię ich oboje, tzn Osiecka i Przyborę musiałbym albo zakładać garnitur i chodzić z laseczką i kochać się w młodych pannach, albo pić i tworzyć jak Agnieszka, cokolwiek by to było działa destrukcyjnie, ale twórczo destrukcyjnie. Zresztą, ja jak wiesz od wielu lat jestem zafascynowany Krystyną Jandą i myślę, że sprawdzanie jej internetowego dziennika, zbieranie filmografii jest już objawem przyjęcia tożsamości. Mam nawet wrażenie jakbym czasami ucieleśniał jej kreacje. Obecnie jakbym wprowadził we własne życie iwaszkiewiczowski „Tatarak”. Tyle, że mój bohater tonie i tonie i utonąć nie może, a ja siedzę na brzegu i patrzę. Bohater tonie, ja siedzę. Nie wiem czy chce utonąć czy kurczowo trzymać się chwile pod powierzchnią. Ja na brzegu czekam i nie wiem czy wołać pomocy, podpłynąć, wyciągnąć, czy po prostu brutalnie pchnąć ku dnie. Po prostu poczekam na inna adaptacje, a teraz wrócę do Agnieszki i Jeremiego i żadnym z nich nie będę.