piątek, 14 stycznia 2011

Z LISTÓW MAURYCEGO IV

Droga Nino, dziś całkiem przypadkiem znalazłem Twoje zdjęcie, takie zwykłe albumowe, takie co to się do albumu rodzinnego wkleja. Czarno-białe. Chciałbym mieć z Toba taki album, ze zdjęciami w nieprzyzwoicie sztucznych pozach. Natknąłem się na nie przypadkiem, nie wiem, szukałem czegoś, jakiś papierów, czy innych dokumentów. Leżało schowane. Jesteś na nim taka urocza. Twoja białoblada twarz oparta o dłoń, o takie gotyckie palce, skupione ze sobą, złączone wszystkie razem. Miałbym ochotę rozerwać ta Twoja palcową łączność i wedrzeć się własnymi miedzy nie, żeby podpierać ci twarz i głaskać. Wiesz, przecudnie wygłądasz na tym zdjęciu, trochę mizernie, nierozsądnie, melancholijnie, ale cudownie. Miałbym ochotę patrzeć na skryty uśmiech i wypełnić w nim wszystkie dołki i bruzdy. Całować, całować jakbym botoxem napełniał Twe wargi, aż ten uśmiech wypełni Ci twarz wokół całej głowy. Tak samo jak wcześniej patrząc na Ciebie żywą nieśmiało patrzyłem na to zdjęcie i chyba się czerwieniłem. Widziałaś kiedyś poważnego mężczyznę, który się czerwieni? Tak samo jak wtedy gdy byłaś tak i przed zdjęciem niepokoiłem się by spojrzeć, tam gdzie nie powinienem, tak samo nie odważyłem się dotknąć Twoich obojczyków między którymi robi się tak słodkie wgłębienie. A od tego wgłębienia już tylko dekolt, odkryta szyja, na wpół przysłonięte ramiona po których chciałbym Cię całować. A za tym przemiłym wgłębieniem... granica, której mi nigdy nie można było przekroczyć i tylko myślami mogę osiągnąć Rubikon i rzucić się na kolana i krzyczeć: „kości zostały rzucone”. Ale i klęczenie i krzyk mój nie sprawi, że będę Twoim cezarem, a ty moją Kleopatrą. Choć gdybyś kiedyś zechciała nią być, sam będę Ci w bańkach przynosił Ci kozie mleko, może nawet w swej nieposkładaności nauczę się je doić (te kozy). Tylko, błagam, kąp się w tym mleku w tej koszulce, żebym mógł sobie wyobrażać i nie widzieć zbyt dużo, bo ty nie chcesz pokazać, a ja nie mogę zobaczyć. Wystarcza mi te krople spływające po twojej koszulce, przylegającej do piersi, nawet jeśli ktoś by powiedział, że spływają niedoskonale, to dla mnie nie byłoby milszego widoku. Każda kropla stawałby się doskonałością bo byłaby na Tobie, spływałby płynnie po mokrych włosach, szyi i piersiach okrytych bawełna, okrążyłaby w połowie sutki i spadla do wanny rozbijając się o tafle wody. Powstrzymałem swoja męską chuć, chciałem zonazizować się myśląc o Tobie ale to by było ubliżające bardziej dla Ciebie niż dla mnie...zaprzestałem mimo pełnej erekcji. Położyłbym się z nią (ta erekcją) przy Tobie, razem ale z dala, by nie doknąć, uspałbym Cię i fantazjował jak spisz. Więc śpij, śpij bok a jakby osobno.
Maurycy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz