środa, 23 marca 2011

TAM I Z POWROTEM

Droga Zeto, wiesz jak lubię jeździć pociągami, takimi co to maja przedziały, w których można się zgrzać lub zmarznąć, cała ta niedoskonałością PKP, tym przeciągiem i zapachem torów, którego nie doświadczą nozdrza w żadnej innej sytuacji. Kiedyś starając się o awans rozwiązywałem głupawy test, pseudo psychologiczny: jedno z pytań brzmiało: gdzie masz najlepsze pomysły?. Jedna z odpowiedzi brzmiała: siedząc na sedesie. Mi na sedesie nie przychodzi nic do głowy, to jakaś małodająca do myślenia sytuacja. Mi do myślenia daje podróż, jakaś zupełna nicość, jakieś całkowite odseparowanie się od wszystkiego poza przedziałem, a w przedziale są same myśli, zbyt mało miejsca by poza myślami i wyobrażeniami zmieściło się cos jeszcze.
Droga Zeto, siedzenie w pociągu jest niewygodne. Nie wiadomo, co zrobić z nogami. Zbyt duża przestrzeń by je kulić, a za mała żeby je rozciągnąć, by tańczyć nimi. W tym pierwszym przypadku zawsze coś pobolewa, a w drugim łamie i się zniekształca.
Konduktor, w tak zwanym kwiecie wieku, wychudzony i zdecydowanie zbyt wysoki, z mimiką amatorskiego kabareciarza, występującego dla mieszkańców domu pogodnej starości, dyktuję swojemu kompanowi numery biletów i ich cenę. Zapewne tworzą jakąś kolejową statystykę, która ma zapewnić lepszą obsługę i większą rentowność przedsiębiorstwa, a kończy się... nawet nie chce sobie wyobrażać.
Starsza pani, współtoważyszka podróży, odkąd weszła do przedziału, wciąż dopytuje każdego o wagon restauracyjny lub o to, czy będą podawać kawę. Ale skoro sprzedawali puszkowe piwo po sześć złotych to może za niebotyczne pieniądze zaproponują też kawę. Droga Zeta, jak niewiele trzeba do wywołania lekkiej podróżnej schizofremii. Wystarczy bowiem, przekwalifikować wagon pierwszej klasy na drugą, a już myślisz, że jedziesz co najmniej w intercity, a nie w Interregio.
Kolejny współpasażer (warszawski byczek, pokerzysta, zorientowany heteroseksualnie student AWF-u, co wynikało z prowadzonych przezeń rozmów telefonicznych) czyta swój kryminał, którego tytułu ani autora nie mogę dostrzeć, podtrzymuje dłonią stopę i tak już wsparta na kolanie. Może ma zmęczone stopy. Dwie wtulone przyjaciółki: kończyny dolne.
Ja w tym czasie upajam się literackim talentem Szczepkowskiej, o którym nie miałem pojęcia i mam zamiar złamać, za chwilę, prawo ustawowe R.P. sikając w toalecie z papierosem w ustach.
Oddawania moczu w pociągowej toalecie, w pozycji stojącej graniczy z cudem. Cudem utrzymania równowagi. Palenie przy tym papierosa zasługuje na medal z akrobatyki, co najmniej srebrny, a jeśli umie się to zrobić z gracją to już gimnastyka artystyczna. Chyba łatwiej byłoby to czynić w bolidzie, gdzie jest za mało miejsca na walkę o równowagę.
Łazienka, jak łazienka, tym razem żółta, a nie zielona jak zazwyczaj. Choć mimo tego, że pociąg rozpoczął bieg godzinę temu to już zabrakło wody w spłuczce. Ale ja zawsze są gwarantowane zapachowe krążki odświeżające, takie all inclucive P.K.P. (i chyba jedyne), peerelowskie drapacze nozdrzy, cos na kształt mieszanki lawendy z lizolem, drapiący, drażniący i chyba spełniający funkcję soli ożeźwiających. Ciekawym jest fakt obecności otworu w podłodze. Jego obecność ma służyć, zapewne tym, co nie radzą sobie z gimnastyką lub dopiero się w nią wprawiają.
A jednak podali kawę, przywieźli ja barem na kółkach. Chwała ministrowi infrastruktury. Tylko kelner małowyględny, taki z korwinmikkowską muszką, nieco cyrkową., acz do przesady miły, zapewne ma prowizję od ilości sprzedanych kaw.
Pisze do koleżanki z pracy:
-Ładnie tu.
-gdzie?
-Nie wiem gdzie, tu gdzie jestem. Ale naprawę miło.
Zachwycił mnie widok jakiś, świętokrzyski.
Wyjście do drugiej toalety.
Droga Zeto, toaleta klasy pierwszej wyposażona również w bladoróżowe krążki, ale ściany pierwszej klasy pokrywa paskudna żółć, tak jakby kwiaty aksamitki wybladły za bardzo na słońcu, ale nic nie straciły ze swojego paskudnego zapachu, który przyciąga tylko ćmy. Poprzednik mój, uczestnik zawodów gimnastycznych był ewidentnie na średniozaawansowanym poziomie. Otwór w podłodze nie skorzystał, ale i muszla nie miała wiele doczynienia z jego gimnastyką.
A po przebudzeniu jazda busem. Taka przesiadka na wschód. Mimo tłoku udaje mi się znaleźć miejsce siedzące, choć jak to mówią na kole. Obok przykucnęła jakaś pani, przykucnęła bo jej masa nie pozwala na inna pozycje niż przykucniecie. Owa pani bezczelnie opiera swój ekwipunek na moim kolanie. Nie żeby mnie to drażniło, ale ani rozkoszy, ani podniecenia nie doznaję, zwłaszcza, że woń jaka roztacza ten jej ekwipunek bardziej przypomina zakompostowane zeszłoroczne rośliny. Choć może po prostu w coś wdepnęła.
Droga Zeto, lubię ludzi w podróży mimo zapachu i zachowań, lubię zapach torowiska i nawet tych krążków z lizolem i musze przyznać ze po raz pierwszy nie doznałem irytacji z powodu opóźnień od ponad dwóch lat. Chwała kolejom za brak nerwu na koniec podróży i szkoda za skrócenie wyobrażeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz