sobota, 14 marca 2009

MĘŻCZYZNA WIDZIANY W AUTOBUSIE MPK

To był dość ciężki dzień w pracy, jeden z tych, które pochłaniają całkowicie energię zgromadzoną za pomocą snu nocy wcześniejszej. Wykąpał się, ogolił, wziął dużą szklankę, wsypał garść lodu i nalał sobie whisky. Usiadł w fotelu okrakiem w świeżo wykrochmalonych białych bokserkach. Wstał, otworzył okno. Ktoś z sąsiadów przygotowywał obiadokolację, jego nozdrza dopadła woń wołowiny smażonej na smalcu. Zapach wdzierający się oknem balkonowym był nachalny, drapieżny i zadziorny, terroryzował jego zmysł powonienia do tego stopnia, że mimo braku łaknienia zaczął odczuwać lekki głód. Ostry zapach whisky wydobywający się ze szklanki mieszał się z zaczepną wołowiną. Mimo podrażnionego enzymami przewodu pokarmowego postanowił jednak pozostać jedynie przy szklaneczce upajając się dźwiękiem stukających kostek lodu, zarówno o siebie nawzajem jak i o ścianki naczynia.
Do wołowiny ktoś dodał cebuli, zapach stał się jeszcze bardziej ostry i nęcący.
Szklanka powoli pustoszała, lód osiągał coraz to mniejsze rozmiary unosząc się na tafli półprzezroczystego brązowego płynu niczym wiosenna kra. Ogarnął go nastrój dziwnej nostalgii, wręcz melancholii, za chwile miał przekroczyć czterdzieści lat swojego żywota. Choć ta chwila miała trwać jeszcze niemalże dwa lata to coraz częściej w jego głowie powstawał bliżej niesprecyzowany zamęt będący wypadkową upływających lat.
Podobne myśli nawiedzały jego mózgowie każdej dekady, kiedy miała nastąpić zmiana pierwszej cyfry w liczebniku określającym jego wiek; nastroje, więc takie przeżywał przed dwudziestką, potem trzydziestką i zdał sobie sprawę, iż więcej tych dekad go dotyczy, tym emocje stają się coraz silniejsze.
Podszedł do lodówki, ponownie wsypał garść lodu i ponownie zatopił jego kryształy w whisky. Zza okna wlatywał zapach duszonej wołowiny już o mniejszej intensywności. „To będą bitki wołowe” – pomyślał, „tak, z pewnością bitki wołowe”. Gotować samodzielnie jak na starego kawalera przystało umiał, lecz najczęściej jadał na mieście. Praktyka stołowania się w różnych barach, restauracjach czy pubach dawała mu poczucie względnego porządku w domu, oszczędności w zasobach czasu oraz energii własnej, jednakże mocno odbijała się na objętości jego portfela. Nie miało to jednak większego znaczenia w sytuacji, gdy owa portfelowa objętość dotyczyła zaspokajania jedynie jego potrzeb bez zasadniczo żadnych podziałów i to z własnego wyboru.
Zapalił papierosa, dym opuszczający spopielony jego koniec szybko ulatniał się przez balkon. W podobnym tempie nachodziły go najróżniejsze myśli i wspomnienia. Pomyślał o wczorajszej randce, na którą początkowo nie miał ochoty się nawet wybierać, na domiar złego spóźnił się kilka minut, co już nie dało mu zbyt dużych szans na powodzenie tego spotkania. Na miejscu zastał kobietę, której urodą się przeraził. To była jedna z tych, o jakich marzy piętnastolatek, jedna z tych, która napawa niewiadomym lękiem, a wyobrażenie o jej urodzie nie pozwala nawet na przeprowadzenia aktu masturbacji. Siedziała za stolikiem, spokojnie pijąc wino, spoglądała na niego swymi dużymi brązowymi oczami w taki sposób, że momentami miał wrażenie, że go kokietuje, a za chwile uważał, że powinien wyjść z lokalu. Wyglądała jakby żyła z własnym życiem i zaszła z nim w upragnioną ciążę. Niezwykle wyglądała kompozycja: ona a za nią ścienne fotografie Marllin Monroe, Marleny Dietrich w stylu retro. Pomyślał, że jakby stanęła przed nim nago, poczułby się tak onieśmielony, że nie wiedziałby, co z tym uczynić.
Kolejna szklaneczka i kolejna garść lodu, woń wołowiny jakby zanikła. Umawiał się już wcześniej, poznawał, podrywał, flirtował, kiedyś przy barze zupełnie nieznanej mu kobiecie bezczelnie podał kartkę z numerem telefonu i równie bezczelnie wyszedł z lokalu. Zadzwoniła po kilku dniach. Zasadniczo fakt tamtego telefonu nie wywołał w nim jakiejś konsternacji, nie przyprawił o zdumienie, tak naprawdę to spodziewał się tego kontaktu. Kwestią czasu było dla niego to, kiedy otrzyma smsa, lecz mimo tej pewności spoglądał zniecierpliwiony na wyświetlacz swojego telefonu, czy oby ta oczekiwana przez niego wiadomość nie nadeszła właśnie teraz, właśnie już. Po otrzymaniu pierwszego komunikatu czas oczekiwania skracał się coraz bardziej, malał do tego stopnia, że dwie minuty, jakie przyszło mu czekać na odpowiedź stawały się wiecznością i wprowadzały go w stan nieuzasadnionego niczym niepokoju. Pisemny i telefoniczny flirt trwał dokładnie dwa tygodnie licząc od 3. października. Wymiana myśli, emocji, relacji, zdjęć za pomocą klawiatury telefonu nabierała na intensywności. Intensywność spotkań telekomunikacyjnych doprowadzała do nieustannego bytowania z tym podrzędnym narzędziem codziennego użytku, jakim jest telefon komórkowy. W pewnym momencie to urządzenie zdało się być czymś nadrzędnym; sypiał z nim jak z roznegliżowaną kochanką trzymając go wciąż w ręce jakby pieścił jej uspane dłonie. Po dwóch tygodniach zdecydował się na spotkanie, na jedną kawę. Tę jedną kawę pili oboje od piątku aż do niedzielnego wieczoru, picie to przerodziło się w geometryczno-emocjonalny ciąg weekendowych spotkań, na tyle regularnych, że arytmetyka ciągu była funkcją oczywistą. W pewnym momencie kobiecy obiekt myśli i westchnień pokazał twarz nie pokrytą pudrem, bez makijażu, cieni do powiem, różu, bez tuszu do rzęs. Wobec demakijażu charakterologicznego weekendowe picie kawy stało się obłudą.
Lód się skończył, zastąpił go cytryną. Uzupełnił szklankę płynem, który dla niektórych ma zapach bimbru. „Biedna krowa” – pomyślał – „pół życia pozwala się ciągnąć za biust w celu wydobycia białego płynu, w którym zawartość tłuszczu określają normy europejskie, by na koniec swego żywota dusić się w parze z cebulą na smalcu”
Wołowiny nie było już czuć.
„Wiesz” – powiedział do napełnionej szklanki – „pewnie zjedli, nie pozmywali, a teraz piją herbatę, siedzą przed telewizorem i milczą do siebie. Ja to mogę przynajmniej pogadać z tobą”
Oznajmił następnie, nie wiedząc, czy sobie, czy szklance, że jak typowy facet nie zawsze myśli przy użyciu mózgu, a z pewnością nie w takim stopniu, w jakim byłby zdolny go używać. Nie kończąc jednej znajomości rozpoczął drugą, również za pomocną, sprawdzonej już metody. Tym razem, na wiadomość czekał dłużej, choć z perspektywy czasu, nadal uważał, że było warto. Zabezpieczając się zawczasu, w procesie poznawczym nowego obiektu, nie do końca był szczery, nie mówił wszystkiego, mało tego, to, co mówił nie zawsze było zgodne z rzeczywistością.
Wołowina ucichła już zupełnie, zza okna balkonu jej woń zastąpił zapach letniej maciejki, tak intensywny, że duszący.
Spowolniony w myśli, uzupełnił ponownie szklankę, nie przeszkadzał mu już ani brak lodu ani cytryny. Przypomniał sobie pewien poniedziałkowy poranek. „Wiesz szklanka” – wymamrotał lekko zapijaczonym głosem - „nie pamiętam, kiedy wcześniej jadłem winogrona podając je komuś ustami, nie pamiętam, kiedy wtulony w kobiece pośladki i plecy czułem, że daję bezpieczeństwo i sam je otrzymuje. Było jej wtedy tak mało dla mnie, że nawet gdybym wszedł w nią cały to dalej byłaby to jej ilość zbyt niewielka, a tak zachęcająca, że dążyłbym do nieskończoności dotyku, poznania, posiadania. Wiesz szklanka, chyba trochę za dużo twojej zawartości we mnie”. Pomyślał, że dla takiego poniedziałkowego poranka potrafiłby ponownie być nieszczerym.
Zapalił, zakrztusił się dymem. Na co dzień palił rzadko, więc kolejny papieros dał znać o sobie.
Po jakimś czasie zrezygnował ze sposobu karteczkowego nawiązywania znajomości, nie potrzebnym stał się jakikolwiek sposób, po prostu zaprzestał, zrezygnował. Choć raz po jakiejś większej dawce alkoholu znów obudził w sobie instynkt zdobywcy. Pozostając przy mocnym postanowieniu nie obdarowywania nikogo kartkami, wizytówkami, czy innymi bibelotami na ich kształt po prostu podszedł i poprosił o numer telefonu. Korespondencyjny flirt, choć miły, zakończył się po krótkim czasie. Częstotliwość wymiany słowa pisanego spadła do zupełnego minimum.
„Jakie to ma znaczenie”- pomyślał- „jakie to ma znaczenie, te wszystkie kobiety”. Sam nie wiedział skąd, po co i dlaczego zaczął o nich myśleć. Pijąc bodajże piątą szklankę whisky poczuł się lekko zaniepokojony. Kryzys wieku średniego? Tak wcześnie? Już przed czterdziestką? Z całą pewnością stan świadomości przepełniony niepokojem był bardziej spowodowany ilością opróżnionych szklanek niż racjonalną interpretacją własnych zachowań. Pomyślał, że gdy miał dwadzieścia lat nie zwracał uwagi na wiek, a teraz zorientował się, że świat nie składa się z mężczyzn wyłącznie w jego wieku. Dzięki lekkości własnego ducha i postury trzydziestolatka sprawiał wrażenie gotowego do walki, przeraził się jednak, iż niebawem będzie się zmagał z młodszymi rywalami.
Zapalił ostatniego papierosa. Czując odruch wymiotny po chwili go zgasił. Przełknął ostatki whisky zalegającej na dnie szklanki. Jednym, choć mało skoordynowanym ruchem ściągnął z siebie białe bokserki. Nakrył się kołdrą. Położył się w pozycji embrionalnej chowając dłonie między ciepłymi udami. Tej nocy to było jedyne ciepło jakie mógł poczuć, pomijając podniesiona procentami temperaturę przełyku.
„Dobranoc szklanka”- wymamrotał. Usnął.

1 komentarz:

  1. Myślałeś nad napisaniem a co więcej nad opublikowaniem książki??? jeśli nie to radzę to przemyśleć... :)

    OdpowiedzUsuń