czwartek, 9 kwietnia 2009

MĘŻCZYZNA Z MPK, odsłona II

Obudził się o świcie. Przez niedosłonięte zasłony wpadało wczesne, zewnętrzne światło. Po wczorajszej, często i konsekwentnie uzupełnianej szklaneczce, jego głowa ciężko opadała w poduszkę, żłobiąc w niej głęboki dół. Przyspieszona erozja za pomocą potylicy czyniła w poduszce kanion, a jej ubijanie było potęgowane dźwiękiem kopulujących za oknem gołębi. „ Dobrze, że to sobota” – pomyślał, zmieniając pozycję na taką, która skuteczniej ochroni jego nadwrażliwy, dziś, słuch przed zaokiennymi dźwiękami. „Cóż, jak nie drażniąca wołowina, to gołębie ze zbyt dużą energią i chęcią do zachowania gatunku.” Wszelkie przejawy, czy próby empatycznego, sympatycznego postrzegania świata spełzały na niczym. Potrząsnął poduszką i włożył głowę pod jej spód, jednak stopniowe pozbawianie go do stałego dostępu do powietrza stawało się bardziej uciążliwe niż wrzaski ptactwa przechodzącego ruję.
Wstał, właściwie siadł okrakiem na łóżku, przytrzymując dłońmi, wspartymi łokciami na kolanach powstrzymywał, właściwie próbował powstrzymać odruchy wymiotne i zawroty nawiedzające jego ociężałą czaszkę. Po jakiejś godzinie zastygania w bezruchu postanowił mimo wszystko otworzyć okno. Wczesnowiosenne, jeszcze mroźne powietrze, jakie bez przeszkód wtargnęło do pokoju, przepełnione było zapachem ulicy, smogiem i Bóg jeden wie, czym jeszcze, ale wszystkim, co było wielkomiejską wonią. Mimo całego ładunku gazów cieplarnianych wydało się być rześkie, odprężające, z pewnością lżejsze aniżeli to konkurencyjne zalegające w zamkniętym pomieszczeniu. Zapach i dźwięki ulicy, mimo że dalekie od czystości swej formy, stawiały na nogi, pozwalały na powrót do rzeczywistości.
Wychylił się, spojrzał dyskretnie w okno sąsiadów, nie poczuł żadnej woni, żadnego aromatu. Bezzapachowa lekkość podwórka. „Na gotowania obiadu za wcześnie, a śniadania raczej nie pachną, a na pewno mniej intensywnie.” – powiedział sam do siebie.
Dziwnym sposobem zapalony papieros w towarzystwie mocnej kawy po turecku z wciśniętą nie przyprawił go o mdłości. Swoje, zapewne, uczynił chłód wdzierający się otwartym oknem, w którym stał wspierając swój nagi, zarośnięty tors o jeszcze bardziej chłodniejszy parapet.
Do głowy przyszła mu pewna kobieta, którą poznał na jakimś raut’ie kilka miesięcy temu. Widział ją tylko tam i tylko wtedy, nigdy więcej potem. Co pewien czas otrzymuje od niej smsa, choć dość rzadko, mimo, że intensywność wymiany myśli tą drogą, początkowo, zdawała się zapowiadać zgoła inny obrót sprawie. Pochodziła ze Świętokrzyskiego, taka niby góralka z niby gór. „Swoją drogą” – pomyślał – „co za wariat nazwał te kilka pagórków, górami. Przecież nawet nie trzeba żadnego wysiłku by wejść na którykolwiek szczyt”.
Nie cierpiał kobiet, które patrzyły wyłącznie przez pryzmat własnej osoby, nie cierpiał. Kotek, które odzywały się tylko wtedy, kiedy to one miały na to ochotę, a potem milkły na tydzień by w końcu napisać: „co słychać?”. Niczym wiązka światła puszczona przez pryzmat rozwidla się na kilka barw, tak te kobiety w rozproszeniu swych świateł myślą, że przyciągają. Problem stanowi to, że one same nie znajdują spójności w rozwidlonej wiązce i nie zawsze wiedzą, która ze świetlnych barw przyciąga, a która odpycha. Czasem błękitna, innym razem czerwona. On chciał te wszystkie barwy z osobna i wszystkie razem w jedne wiązce światła białego. Wtedy, gdy jeszcze szukał, myślał o takiej, która sprawiłaby, że straci z życia najprostsze rzeczy, takie jak paluszki rybne, i tylko tyle. Kolejna kotka. Wyimaginowany pers. Wyimaginowany tylko przez nią samą i tylko w jej wyobraźni. Nawet wątróbki nie jadłaby mordką z miseczki, a nienaturalnie wybierała łapką. Czasem czytywał te smsy i widział sztuczne wybieranie posiłku za pomocą łapki, a potem spacer z pseudogracją po brudnej podłodze.
Westchnął. Postanowił nie obarczać już i tak ciężkiej głowy rozmyślaniami nie mających większego znaczenia. Poszedł do kuchni i skupił się na patelni. Rozgrzał masło, wbił kilka jajek. Rzadka, połpłynna jajecznica na maśle, jak dla niemowlęcia, taką lubił najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz