niedziela, 23 maja 2010

SZANSA, ALE CZY NA SUKCES

Siedemnasty finał popularnego programu „ Szansa na sukces”. Wczoraj w ramach relaksu dobijałem Dię kulturą tak zwaną popularną, czy też masową. Dowcip prowadzącego stał się już przeżyty, banalny, czasem wręcz wymuszony. Gwiazdy, gwiazdeczki obecne i przeszłe niewiele miały do pokazania, no może poza wiecznie kobiecą i ujmującą Steczkowską lub dojrzewającą Anią Wyszkoni. Andrzej Rosiewicz bazujący na popularności chwilowo-kabaretowej sprzed trzydziestu lat, kolejna, nieznana wokalistka zespołu Brathanki bez jakiegokolwiek wyrazu; ładna bo ładna i tyle jej było.
Polska muzyka rozrywkowa reprezentuje sobą coraz mniej, nie chodzi tylko o uczestników i bohaterów samego programu. Oglądając różnego rodzaju plebiscyty, czy festiwale coraz mniej słyszę (choć mój słuch pozostawię wiele do życzenia, po tym jak przez uszy przeszedł słoń), coraz mniej czytam z tekstów, coraz mniej rozumiem. Polskie gwiazdy muzyki pop wykonują same rovery, wyglądają jak lalki Barbie po spotkaniu z Frediem Krugerem, a to co już stworzą dąży jedynie do przeciętności. Jak słucham, choćby jeden z dawnych przebojów Urszuli ( nie żeby wielkich lotów, ale niegdyś dobrze zrobiony) to tej co to śpiewa obecnie siedząc na łóżku, wyrwałbym język. Zresztą jakie nazwisko taka farma lub też Farna. „Latawce, dmuchawce, wiatr”, jej pozostał już tylko wiatr.
Niestety, wczoraj tak zwane śpiewające młode pokolenie w większości też mnie nie zachwyciło, poza dwiema osobami. Być może nie jestem znawcą muzyki rozrywkowej, jak Anna Mucha nie jest profesjonalnym krytykiem tańca, ale nie tańczy się dla Piróga, nie śpiewa się dla Zapendowskiej, jednak to co się publicznie przedstawia ma wywoływać emocje; zachwyt, nawet zażenowanie, a nie obojętność graniczącą z chęcią zmiany kanału.
„Jaskółka uwięziona”. Pieśń bo już nie piosenka prześlicznie zaśpiewana przez podstarzałego Włocha, który sympatycznie wpisał się w wizerunek Stana Borysa. Wykonanie profesjonalne, polszczyzna zachwycająca, jednak smsa nie wysłałem, nie wiem, bowiem, czy zachwyciło mnie samo wykonanie, technicznie poprawne, czy po raz kolejny sama pieśń.
Objawieniem dla mnie stała się Małgorzata Janek. Jedna z tych o których mówi się puszysta, z wielkim sercem w wielkim biuście. Zaśpiewała, nie raczej na nowo zinterpretowała piosenkę Steczkowskiej Grawitacja” (muz.: J Steczkowska, sł.: E. Omernik znana jako Grzegorz Ciechowski). Stojąc na tej studyjnej pastylce wykonała niezwykle trudny utwór muzyczny używając w nim różnych, zgoła odmiennych stylów muzycznych. W jednej piosence wykorzystała jazz, soul, pop, rock, coś wyśmienitego. Dziewczę wygrało udział w opolskim festiwalu „Debiuty”. Ale cóż z tego? Ja słuchając dwukrotnie wykonania „Grawitacji” spadałem jej siłą na ziemię dwukrotnie szybciej niż przewidują prawa fizyki i siła ciążenia, owłosienie na rękach jakby słuchało hymnu narodowego, przyjmując postawę zasadniczą. Ale pytam, cóż z tego?
W 1997 roku ten sam program, a potem opolski festiwal wygrała dziewczyna o niebagatelnym głosie. Na opolskiej scenie zaśpiewała własną kompozycję, grając na fortepianie. Zrobiła coś a’ la kabaretowo- teatralnego, pokazała wirtuozerie wokalu i fortepianu. Nie pamiętam jak się nazywała i długo jej nie widziałem, zniknęła jak to bywa z kimś co robi cos ambitnego. Obecnie widuję ją na tak zwanych chałturach u Majewskiego lub u Kiepskich, a szkoda.
Cóż, większość społeczeństwa woli i rozumie coś biesiadnego, o czym świadczy nagroda telewidzów, coś nad czym nie trzeba myśleć, czego nie trzeba przeżywać. Lubimy prostotę wykonań Dody, Feela, czy Stachurskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz