niedziela, 23 maja 2010


Moja droga Zeto… zawsze pytasz o weekend. Jest piątkowy wieczór w „Szeptach”. Naprzeciw mnie dziewczę, wyglądające jakby wlewało w siebie dzień wcześniej niestworzone dawki alkoholu. Podpuchnięte oczy, worki pod nimi zmniejszające ich obręcz od dolnej granicy, zaś od góry, marszczone czoło i nadsilnie mrużenie czoła zmniejsza dodatkowo ich powierzchnię. Dziewczę ma mocno upięte włosy, usilnie ściągnięte do tyłu, czy tez do góry, owłosienie jej głowy tak mocno ściągnięte uwydatnia jej gałki oczne, przez co jej źrenice walczą nieustannie z workami, opuchlizna i marszczonym czołem.
Raz delikatnie, swym długim paznokciem masuje długą szyję by wkrótce drażnić palcem wskazującym swe ucho. Zimnym, acz spokojnym spojrzeniem przytakuje słowom swej towarzyszki. Jej niewielka aktywność werbalna zostaje przeniesiona na pantomimikę dłoni, która tworzy jedność z mimiką czoła, i warg poprzez wspólny dotyk. Kobiecość, kwintesencja chłodnej, wręcz zimnej kobiecości. Zeto, biorąc pod uwagę majstersztyk Twojej kobiecości, istota vis’ a ‘ vis mnie to dla Ciebie konkurentka poniżej średniej. Pseudo konkurentka skierowała się ku drzwiom z kobiecym wdziękiem, chcąc wzbudzać zazdrość mimo braku konkurentki z jaka nie miałaby szans. Wyszła. Robiłem jej zdjęcia z ukrycia, tak dla samej formy.
Za oknem, które tutaj przy pięknej pogodzie tworzą również drzwi, i z jakiego to powodu knajpa ma charakter iście toskańskiej, siedzi sześć pensjonariuszek, a jedna z ich wygląda jakby była wychowana w dobrym staropolskim domu i wywieziona do zagranicznych szkół na nauki. Wychowana w szarości, popielatej garsonce i niespełnieniu. Jej stan upojenia jest mocno widoczny, siedzi w postawie ponadwyprostowanej, śmieje się chichocząc, zakrywa prostymi palcy własne majaczące usta jakby chciała powiedzieć: „ zabawne ale tak nie wypada”.
Pensjonariuszka popija mocchito zagryzając zapiekanka ze szczypiorkiem, zmieniają się tylko kolory słomek w jej szklance. Zaczęła w moim równoczasie, jej stan upojenia powoduje skurcz ramion mimo wyprostowanej sylwetki. Jej dłonie, ramiona, nadgarstki zbiegają się ku sobie, być może drży na wietrze jaki przemierza ulicę Izaaka. Nie może wejść do środka, lokal przepełniony indywiduami.
Jakaś pani w średnim wieku w spódnicy w tak zwanej długości włoskiej zamówiła drinka. Odeszła od stolika kołysząc spotęgowanymi biodrami niczym nastolatka. Na jednym ramieniu zatrzymana chusta spowiła biust, osuwając się z drugiego ramienia na nadgarstek. Taka dama, podstarzała Izabela Łęcka. Ale jest, ale się czuje.
Droga Zeto, to miejsce ma coś w sobie. Coś to znaczy ktoś lub zupełnie nikt. Kiedyś, a dokładniej rzecz biorąc 3 marca spotkałem tu ktosia. Sam do tej daty nie przywiązywałem uwagi, ten ktoś mi ją uświadomił bo sam nie przywiązywałem do niej wagi. Siedziałem w swoim ulubionym miejscu, po przekątnej siedział ktoś, uśmiechał się, intrygował i spoglądał. Śmiał się. Śmiech ktosia był tak irytujący, że nie zawahałem się bezczelnie podejść i zaproponować wiśniówkę.
Ktoś od wiśniówki w „Szeptach” okazał się być szepcącym frustratem, ja jestem w przeciwieństwie do niego frustratem krzykliwym. Po jakimś czasie opowiedział ten Ktoś wiśniówkowy o sobie i stał się przyjacielem. Kimś bliskim w sieci, kimś od gadu- gadu i kimś do cotygodniowych spotkań, żali i wygłupów, wyrzucanych z siebie pretensji, depresji i radości. Ale na chwilę Ktoś wyjechał za wielką wodę by się szkolić, nie ma Ktosia na gadu-gadu i nie ma gdzie pisać.
Droga Zeto, wśród wszelkich indywiduów, we wszelkich miejscach można napotkać Ktosia. Gdyby Koś nie wiedział, jak bardzo irytuje mnie spojrzenia w moją stronę i uśmiechy to by tego nie czynił, jakby tego nie uczynił to bym nie poznał Ktosia.
Droga Zeto, każdy ma listę własnych ktosiów, taki album ze zdjęciami w pamięci. Ty zawsze jesteś na pierwszej stronie albumu, od lat. Wiśniówkowy Ktoś został w nim zamieszczony, powinnaś go poznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz