Wczesny wieczór w „szeptach”. Dwóch chłopców, nieznośnie gestykulując rozmawia o dietetyce, o tym, że posiłkiem naturalnym są dwie pochłonięte mandarynki, i o ich wyższości nad niezdrowym tradycyjnym, polskim schabowym. Nie bardzo, tylko, wiem jak do tego ma się kolejna wypijana butelka Warki strong, przegryzana prażonymi orzeszkami. Ich nadmierna gestykulacja, przybiera coraz bardziej intensywniejszą formę, staje się coraz bardziej natarczywa. Rozmawiają w dwójnasób; poruszając wargami wyrzucają z siebie dźwięki, nadmiernie poruszając dłońmi potęgują emocje wypowiadanych słów. Uintensywnienie emocji.
Powoli zaczynają mnie irytować, na domiar złego zajęli mój ulubiony stolik, przy którym wczesna wiosną oddawałem się werbalnie Zecie. Docierają do mnie ściszone słowa: kalorie, waga, kilogramy. W lokalu jak zwykle, wesoło, a zarazem sentymentalnie, ponuro a jakby z drugiej strony czerwono i w czerwieni ciepło. Akustyka tego miejsca ma to do siebie, że nie słyszę nic poza bełkotem z sąsiedniego stolika, zaś rozmowy z drugiego końca knajpy słyszę doskonale. Dzięki tej akustyce poznałem tu kiedyś poznałem kogoś bardzo wartościowego, choć nierzadko irytującego. Poderwany na wiśniówkę, a w zasadzie poznany bo podrywem tego nazwać nie można z perspektywy czasu, stał się nieodłączną częścią smsowego piśmiennictwa. I znów: kalorie, waga i tłuszcz; słyszę.
Czekając na towarzyszy weekendowego wieczoru, popijam piwo. Ogólnie, rzecz biorąc, alkohol to trucizna. Prawda powszechnie znana. Przy pierwszym i drugim łyku czuję jak płyn łagodnie spływa czeluściami przełyku, a trucizna wnika we wnętrze. Czuję jak powieki powodują zmniejszenie oczu kotarą opadającą na gałki, a źrenice się rozszerzają. Złowrogie ciepło zagnieżdża się w żołądku sprawiając przyjemność i jakaś nieopisana błogość, mimo nadmiernej kwasowości. Trucizna wywołuje skutek dla niej pożądany przy początkowych dawkach. To jak podryw lub flirt; czujesz się nieswojo, źle, zaczynasz się pocić, tak wewnętrznie, czujesz spojrzenie, którego się krępujesz, ale które intryguje, trucizna patrzy a ty napierasz sobą, walczysz z nią, flirtujesz mimo niewiadomej poznania. Im więcej intrygującego flirtu, tym skutek bardziej żałosny i niebezpieczny, niezależnie w którą stronę patrzeć. Przy każdej kolejnej dawce flirtu z trucizną nie odczuwa się jej działania, a organizm przyjmuje ją spokojnie, jej natarczywości, nie odczuwając skutków jej obecności mówi wprost: „spieprzaj”, jak do natrętnej panny przy barze proszącej o drinka.
I znów: kalorie, mandarynka i jabłko, i szkło. Gestykulacja przybiera minimalny zakres wyrazu, spowolniała, jakby ostygła. Myślę, że ciała sąsiadów powiedziały już „won” truciźnie i spokojnie spożywają ją nadal. Czekam, aż zwolnią mój ulubiony stolik, moje doskonałe miejsce obserwacji.
Vis’a’vis mojego stolika siedzą dwie panny, ich organizmy raczej odwrotnie reagują na działanie trucizny. Owszem ich gestykulacja przybiera nadmierne formy, ale przypomina bardziej taniec kończyn niż obronę przed trucizną i wyrażanie emocji. Jedna z osobniczek dość wyrażnym i zdecydowanym pchnięciem pięści uderza mojego współtowarzysza mówiąc, a właściwie wykrzykując: „ ej ty, fajny jesteś, i nie wkurwiaj mnie bo komplement Ci mówiź”, po czym została deportowana z krainy szeptów przez współtrucicielkę.
Współprzyjaciolka trucicielka powoduje w pewnym momencie piękno wyobrażonego świata. Jest obok, a jakby jej nie było. Powoduje wyostrzenie słuchu i wzroku, a deformuje myśli. W końcu przenosi do miasteczka „Drążcedoły”, gdzie masz drżenia ciała, oddzielnie kończyń, i wszystkiego w całości, lęki i strach, chęć ukrycia. P
o prostu drżenie i dół emocjonalny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz