sobota, 15 maja 2010

NA BRZEŻKU PRZYSIADWSZY

Na brzeżku wersalki samotnie przysiadłwszy, głowę ku ścianie zwróciwszy, zamarwszy. Poczuwszy samotność, głowę odwróciwszy zobaczył swą starość, co dopiero przybywszy. Miednicą nacisnąwszy w obicie wersalki, nie będąc pewnym, co miękkość wywołuje; jakość obicia, czy rozlazłość miednicy. Ze
smutkiem w oczy starości spojrzawszy, słów z nią kilka zamieniwszy, myślami się podzieliwszy, ocenił wewnętrznie starczych współistnień żywoty, słów
żadnych ku nim nie wypowiedziawszy.
W pewnym momencie każdy mężczyzna wchodzi w wiek bliżej niezdefiniowanych emocji, popędów, brak ich definicji polega na braku stosunku wprost
proporcjonalności metryki do kierunku odczuć, o jakich mowa, a jedynie pewnemu chaosowi, jaki rodzi się w głowie, a który nie jest
odzwierciedleniem encyklopedycznego, czy też biologicznego rozwoju. Gdy byłem w tak zwanym wieku szkolnym telewizja publiczna emitowała serial pt.
"Przystanek Alaska", w jednym z pierwszych odcinków główna bohaterka przeżywała niebagatelną chandrę z powodu swoich trzydziestych urodzin.
Odcinek ten oglądałem ze swoja matka, wówczas czterdziestoletnią, nieprzyzwoicie atrakcyjną i energiczną kobietą, która skwitowała emocjonalne
rozstrojenie bohaterki w sposób następujący: "wiek trzydziestu lat jest
najpiękniejszy w życiu; jest się jeszcze młodym i pięknym, a już doświadczonym i mądrym". Mając wówczas lat siedemnaście zapragnąłem być
mądrym, przystojnym trzydziestolatkiem. Wiek ów nadszedł, z perspektywy czasu, niesamowicie szybko i równie szybko przeminął. Teraz nastąpił okres
modnie nazywany "trzydzieści plus". Niestety ani tamten serial, ani moja matka nie wypowiedzieli się, co w takiej sytuacji, co w takim wieku.
Facet, który jest "trzydzieści plus", mimowolnie, nie z własnej chęci, a raczej z własnego urojenia, jakiego nie jest w stanie się pozbyć przeżywa
pewne rozstrojenie egzystencjonalno-emocjonalne. Stan pewnego zawieszenia przybiera tytuł: "ale o co chodzi?", a odpowiedz nań brzmi: " niby wiem, ale
co z tego". Taki ktoś do tej pory czynił, pracował i działał, robił to wszystko dla samej istoty działania, potem zaczął zapytywać sam siebie o
sens głębszy ukryty w tychże działaniach, nawet w tych działaniach, jakie nie mają najmniejszego nawet znaczenia. Czy to, co robisz, a co warunkuje Ci
przeżycie, możliwość kupna prowiantu, życia na odpowiednim poziomie, choćby skromnym, jest sensem istnienia? Taki ktoś zastanawia się , czy praca jaką
wykonuje jest tak naprawdę komuś przydatne w głębszym znaczeniu, głębszym, acz proście rozumianym, bez żadnych PRowskich i marketingowo-korporacyjnych założeń. I okazuje się wówczas, iż szukanie większego sensu w codzienności, nie ma większego sensu, bo sens mniejszy się znajduje, ale mniejszy w tej fazie emocji nie ma znaczenia. Bełkot na temat własnej egzystencji staje się bełkotem tym bardziej im bardziej nie jest ten "trzydzieści plus" odważyć się do działań, a bełkotem zatruwa swój rozum. Mniej więcej owo zatruwanie
rozumu tym bełkotem wygłada jak powyższe dwa zdania. Podobno pierwszym objawem kryzysu jest coraz częstsze zawieszanie spojrzenia
na osobnikach cokolwiek młodszych. Mój wzrok zawiesza się dość często na osobach z poprzedniej dekady. Gdy patrzę tak, w tym kierunku, w ich kierunku
powinienem się czuć ja bohater filmu " Americam beautty", tyle, że on miał po czterdziestce. Spoglądający na małoletnie osobniki " trzydzieści plus"
odczuwa pociąg nieodparty seksualny graniczący z wyuzdanymi fantazjami. Na domiar złego miesza się z odczuciami ojcowskimi, czy opiekuńczymi. Zaczyna
się tworzyć w "chorym" umyśle matematyczny zbiór wspólny, złożony z popędów seksualnych, perwersyjnych wyobrażeń z na wskroś ojcowskim instynktem, chęcią przytulania, oddawania bliskości i bezpieczeństwa. Osobnik będący
urodzonym w poprzedniej dekadzie powoduje odczucie do tej pory nieznane,
odczucia nie zahamowane i nie chcące być zahamowanymi. Chęć spoglądania na tych "dwadzieścia plus" i sprawowania opieki nad nimi, opieki w każdym jej
rozumieniu i pod każdym względem jest niewyobrażalnie potrzebna. Bohater "American beautty" widział obiekt swych westchnień lądujący w płatkach róż,
taki osobnik " trzydzieści plus" nie wie, czy woli obiekt widzieć w tych płatkach, czy sam się jeszcze w nie zanurzyć.
Problem z tymi „dwadzieścia plus” polega na tym, że albo chcą się zabawić czując magię bezpieczeństwa albo zakochują się na amen, niestety ja zawsze trafiam na tych pierwszych. Ci pierwsi są słodcy, nieokrzesani, zwariowani, mali i filigranowi, na pierwszy rzut oka namiętni, chętni i pozbawieni zahamowań. Ci drudzy, którzy akurat mi się nie trafiają, są tak samo słodcy, ale mniej zwariowani, mają poukładane w głowie, albo tak im się wydaje, niestety tacy mi się nie trafiają, jak trafią to są zainteresowani z zupełnie innym sensie, nie w takim o jakim marzy „trzydzieści plus”.
Mam 32 lata. Większość rzeczy wzbudza we mnie agresję, te zjawiskowo pozytywne mnie irytują lub zmuszają do niepotrzebnych zastanowień.
Dziś jadąc rano autobusem mpk do pracy stanąłem przy otwarty oknie by czuć jak wiatr wieje mi w twarz, jak agresywnie otwiera mi powieki. W pewnym
momencie, wsiadł ktoś, kto z uwagi na jego służbowe ubranie był zapewne kierowcą pojazdów miejskiej komunikacji. Natarczywym i zdecydowanym ruchem
zamknął mi okno, zamknął dostęp do nieświeżego miejskiego powiewu, ale powiewu dostarczającego więcej orzeźwienia niż sam pojazd pełen spoconych ludzi. Wzbudził agresję we mnie jako w "trzydzieści plus", przemilczałem mimo kropli na moim czole. On był o piętro wyżej, był "czterdzieści plus"jako kierowca poczuł się jak zarządca autobusu, a mógłby być bardziej... bardziej i usiąść gdzieś gdzie nie ma przeciągu. Każdy autobus jedzie taka
trasą, że po jednej stronie ma strefę bardziej nasłonecznioną, a po drugiej mniej. W końcu na jakimś postoju dwóch panów około pięćdziesiątki stwierdziło: "
przed południem to autobusami jeżdżą sami emeryci". Poczułem się, co najmniej dziwnie, wręcz nieswojo i dołująco. Spojrzeli na mnie i dodali:
"...albo młodzież". Nie wiedziałem, czy mam poczuć się młodo, czy odebrać jako ironię.
W drodze powrotnej w tramwaju przede mną siedziała parka, ona przeciętna, zrobiona, nie ładna, ale zrobiona. On, jeden z tych, którzy są z samego
założenia przystojny. Miał usta iście w stylu art deco, wąskie, acz wypełnione, z kącikami opadającymi ku dołowi do szczęki. Jeden z tych, który
z samej definicji jest atrakcyjny, przystojny. Ucałował ją, po czym wysiadłwszy, zza szyby tramwaju uśmiechnowszy się delikatnie, pomachał ręką,
obejrzał, poczekawszy aż tramwaj odjedzie, odszedł. Urocze. Czy mnie na to jeszcze stać?
Ty, który jesteś dwadzieścia plus, nie pędź przez te kilka lat do kolejnej dekady, nie warto, a jak już dobiegniesz na przekor wszystkiemu, wtedy
napisz, co będzie potem i po co biegłeś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz