środa, 19 maja 2010

NAD ROZLEWISKIEM







„ I znów księżniczka Anna spadła z konia,
to znak, że przybył nasz kolega Maj…”
W latach sześćdziesiątych, mało wówczas znana Agnieszka Osiecka wzięła udział w konkursie poetyckim, Konkurs polegał na tym, aby stworzyć coś z przeczytanego artykułu prasowego. Osieckiej trafił się ówczesny „Sztandar Młodych”; sztandarowe pismo młodzieży socjalistycznej (innej młodzieży z założenie nie było), a w nim artykuł jak to księżniczka brytyjska Anna uczyła się jeździć konno. Powstał tekst, który potem wyśpiewywały zarówno Rodowicz, jak i Bem.
No i kolega ów przyszedł, jakieś trzy tygodnie temu, tyle, że tegoroczny jakoś mało koleżeński, jakoś bardziej listopadowy niż wiosenny, ponury, szary i deszczowy, zbyt deszczowy, zbyt płaczliwy. Taki, że za bardzo. Rok temu to dopiero był maj, kumpel, jak się patrzy. Przyszedł, posiedział na rynku, w kwieciu na balkonie, wypił browara. Tym czasem maj, jaki zawitał tym razem nie dość, że nie zdążył się porządnie rozsiąść to już musi wstawać, zbierać się. Choć biorąc, pod uwagę to, co ze sobą przyniósł, co z nim przyszło, przypełzło to może i lepiej. Może, co przyniósł to i zabierze.
Pomijam fakt, iż gród królewski nie widział słońca od, bodajże, 30 kwietnia, to zawisła nad nim szarosiwa bezgraniczna powłoka płaczka, co momentami łzawej histerii dostaje i miasto zalewa. Pracownik ochrony w moim zakładzie pracy chronionej stwierdził, iż przez aurę, jaka tu na dobre zapanowała dostaje depresji. Widział, kto załamaną ochronę z depresją? A kto w razie, co nas tu uratuje, jeśli ochrona w takim stanie?
Od tygodnia Wisła rośnie, urasta do rozmiarów, jakich nigdy nie widziałem. Kiedyś jadąc pociągiem przez most na Węgrzech przez szybę widziałem Dunaj, jedną z największych rzek europy, Wisła przy nim wydawała się być strumykiem. W ostatnich dniach ten strumyk świetnie daje sobie rade by rozmiarami przegonić konkurenta. Od poprzedniego tygodnia nie widać już było bulwarów wiślanych, ani ścieżek rowerowych, coraz mniej widoczne stawały się wały przeciwpowodziowe. Do wczoraj. Wczoraj zamknięto jeden z mostów, obłożono go workami z piachem, tłum gapiów obserwował żółto-brunatna wodę, jaka wzburzona, niepokornie i nachalnie poszerzała swe koryto, nie patrząc zupełnie na nic, zabierając ze sobą wszystko, co stało jej na drodze. Porwane w całości drzewa mogły osiągnąć metę swej wędrówki jedynie na mostach, którym poziomom dorównywał poziom rzeki.
A nocą wały uległy sile wzburzonej rzeki i tu i ówdzie pękły lub całkiem runęły pozwalając stworzyć z poniektórych rejonów Krakowa malomalownicze rozlewiska.
W mediach, zbyt dużo u ludzkiej tragedii, podtopionych domostwach. Kraków poległ mimo własnego doświadczenia. Patrząc na kolejne powstające zabudowania na terenach zalewowych, zdziwienie na widok podstopień, brak wystarczających działań prewencyjnych mimo doświadczeń tak sobie myślę, że Polak nie zbyt mądry przed jak i po szkodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz