piątek, 28 czerwca 2013

BIAŁY KOT/CZARNY KOT... a ksiązki miedzy nimi

Po ośmiu miesiącach romansu z Krakowem, spania na książkach, spania z książkami, z książkami spożywania, po książkowych kąpielach, warsztatach, zajęciach, wykładach, praktykach egzaminach nadszedł czas na odmianę w romansie, gdzie przyjemność łączyła się z przymusem i oboje walczyli przeciw czasowi nadając tempo coraz większe na polu walki pozostała przyjemność. Alegoryczne przedstawienie przyjemności w tym sensie wyglądałoby tak: z kararyjskiego marmuru kobieta w antycznej szacie z odkrytą powabnie piersią, z włosy spływającymi jej na ramiona, trzymająca w lewej dłoni reklamówkę jednorazową, w której znajdowałaby się wszelkie przewodniki, encyklopedie, „Michały Rożki”, głowy wawelskie przedstawiające Rosenbergów, Florentczyków, Placcidich, Berreccich,Trevanów, mistrzów tryptyków, Stachiewiczów, Statlerów, Matejków, Kantorów, Wyspiańskich, Michałowskich i innych Fiorentinów, u stóp zaś jej, spomiędzy palcy wystawały by wieże łagiewnickie, mariackie, andrzejowe, zegarowe, ratuszowe i piotro-pawłowe. Prawą zaś dłonią masowałaby pierś ukazując pełnie samozadowolenia. Pierwszy raz od ośmiu miesięcy siadam w tramwaju nie wyjąwszy książki, notatek, czy innych szczegółowo-skrupulatnych opracowań. Mogę zwyczajnie obserwować ludzi, patrzeć na ich behawioralne wykusze, ryzality i osobowościowe stiuki. Jacyś Państwo z tzw. niższych warstw, w stanie mocnego upojenia podejmują próby konwersacji, wzajemnie, pochylając nadmiernie swe głowy nad swoje ramiona. Fasady ich głów, tworzące lica nabrały barwy wyjątkowej purpury, będącej wynikiem kardynalskiego przepicia. Ona, niewiasta o blond włosach, który to odcień uzyskała najpewniej za pomocą wody utlenionej o stężeniu co najmniej 36% z domieszka amoniaku, trzyma zwitek niepierwszej świeżości kwiatów. A każdego kwiatu geneza w tym wątłym bukiecie, zapewne inna, każde innej wzięte parafii, być może cichaczem kradzione przez mocno podpitego absztyfikanta spod jakiegoś pomnika i przewiązane przypadkiem znalezioną wstążką. On- z lekka niedogolony i bezzębny przerywa swą bełkoczącą konwersację chwilami drzemki, przepełnionymi donośnym chrapaniem spowijającym jej ramię. Wysiadają, w iście tanecznym, chwiejnym kroku z bukietem nieświeżym jak oni. Dosiada się mocno wychudzona, wręcz zmumifikowana, zasuszona Pani w welurowym dresie w odcieniu latte, w butach na wręcz zdumiewającym, nieprzyzwoicie obfitym koturnie. Siada, zadziera nogę na nogę. Niczym antyczny posąg uzyskuje równowagę. Od dołu ciążą jej koturny. Na górze, zaś, dźwiga własna powieki oblicowane kwintalem srebrzysto-granatowej masy, z rekonstrukcją której miałby problem niebagatelny nawet Adolf Szyszko- Bohusz. Jej złocone paznokcie korespondują z kolorem wisiora u szyi w kształcie serca, zawieszone pośrodku piersi,a którego rozmiar jest do nich odwrotnie proporcjonalny. Jakaś inna na propozycję spoczynku na tramwajowym fotelu odpowiedziała: - „ja się brzydzę tramwajów.” Cóż... jeździj dorożką więc. A w tramwaju to gaśnie światło, to się zapala. Jakby kierowca nie wiedział, czy to zmrok już, czy może jeszcze nie. A w domu książki biorą urlop na żądanie ode mnie bez konieczności podania powodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz